Filip. Reaktywacja

Józef Franciszek Fert

Najpierw chwila intymnych wyznań: „To jest moja ukochana książka, najlepsza, jaką napisałem po polsku, najlepsza moja powieść, gdzie udało mi się zsyntetyzować najważniejsze sprawy z mojego życia. To jest moja spowiedź pisarska”. W innym miejscu: „Filip opisuje młodego człowieka w wojennych Niemczech, który chce się mścić, ale nie ma żadnych możliwości podjęcia otwartej akcji politycznej. Wobec tego, że nie wolno mu spać z Niemkami [za co mógł zapłacić życiem, jak to przytrafiło się jego przyjacielowi pracującemu u niemieckiego wieśniaka], robi to intensywnie, ryzykując za każdym razem życie. Aż do czasu, kiedy poznaje dziewczynę, w której się zakochuje” (fragmenty wywiadów z autorem Złego, „Ameryka” 1966, nr 94 oraz Nie pozostało mi nic innego jak zostać pisarzem. Rozmowa z Leopoldem Tyrmandem, „Literatura” 1989, nr 11— 12). I jeszcze jeden cytat, myślę, że bardzo na miejscu przy rozmowie o Filipie: „Tajemnica powodzenia u kobiet jest prosta: trzeba się nimi interesować. To zainteresowanie przychodzi z wiekiem i dlatego młodzieńcy, nabici potencją i zdobni w urodę, skarżą się [czasem – skreślone przez autora i zastąpione:] często na brak powodzenia. Wynika to stąd, że interesują się głównie sobą, swymi potrzebami i możliwościami ich zaspokojenia, czego kobiety – świadomie lub nieświadomie, ale bardzo słusznie – nie lubią” (to z książki: L. Tyrmand, Zielone notatniki).

Te zwierzenia Tyrmanda przytoczyłem z książek Dariusza Pachockiego o autorze Filipa. Pachocki to dziś najwierniejszy badacz i popularyzator twórczości autora Dziennika 1954. Dobrym przykładem jego kompetencji może być Alfabet Tyrmanda – świetny przewodnik po życiu i pismach głośnego kiedyś, a dziś nieco zapomnianego pisarza i bon vivanta; rzecz ułożona przez Pachockiego wyszła w wydawnictwie MG w roku 2020. Pachocki cierpliwie i niespiesznie zbiera te świadectwa nawet z najbardziej niedostępnych źródeł i dzieli się nimi w swych książkach, starannie i wszechstronnie dopracowanych. W moich uwagach o Filipie będę czerpał pełnymi garściami z efektów wielomiesięcznych (wieloletnich) prac Pachockiego w archiwach krajowych (nie wyłączając IPN) i zagranicznych (głównie amerykańskich). Moje uwagi o nowym wydaniu Filipa nie służą jednak omówieniu czy ocenie samej powieści, jako że – mimo dość zawiłej drogi do czytelników – jest to dzieło nieźle utrwalone w kulturze literackiej (głównie w krytyce dawniejszej i nowszej, czego przykładem mogą być ciągle świeże studia Ryszarda Przybylskiego, O tym jak Leopold Tyrmand wałęsał się w świecie kultury popularnej czy Ingi Iwasiów, Opowieść i milczenie. O prozie Leopolda Tyrmanda). Powieść Tyrmanda ukończona w 1959, wkrótce po ogromnym sukcesie Złego, po raz pierwszy i ostatni wydana została w kraju w roku 1961. Tak było aż do roku 1990, gdy Filip znów wrócił do Polski, choć z niezagojonymi ranami z lat 1960—1961. To pierwsze wydanie doszło do skutku po wielomiesięcznych bojach autora. Tyrmand, jak czytamy we wprowadzeniu Pachockiego do omawianego wydania: „»Musiał wykłócać się o każde zdanie (…)«. Ostatecznie powieść ukazała się w 1961 roku w minimalnym nakładzie i choć zniknęła z księgarskich półek, o dodruku nie mogło być mowy”. Nota bene spojrzenie w metryczkę wydawniczą pierwszego wydania coś do tego, o czym mowa, pozwala dopowiedzieć: nakład „10 000 + 253 egz.”. Dalej: „Oddano do składania 29. VI. 1960. Podpisano do druku 28. VI. 1961. Druk ukończono w lipcu 1961”.

To wszystko jest naprawdę interesujące, a najbardziej sam Filip, ale ja proponuję spojrzeć na umiłowane dzieło Tyrmanda przez szkło powiększające jego nowego wydawcy – Dariusza Pachockiego – który dotarł do wersji „egzemplarza cenzorskiego”, wykradzionej (?) i wywiezionej przez autora na Zachód i udostępnionej po latach w obecnym wydaniu. To sensacyjne znalezisko opatrzone zostało stosowną informacją: Filip (bez cenzury). Wyzywający podtytuł: bez cenzury, pochodzi najpewniej od wydawcy, choć nie tyle uściśla – jak by się można spodziewać – zawartość, co raczej otwiera niespodziewane perspektywy nowych problemów. Zresztą nad Filipem pastwiła się nie ta jedna cenzura, dobrze nam znana z pracowitej działalności prewencyjnej nad Wisłą, lecz i w „wolnym świecie” (wydanie powieści w 1985 w Contemporary Images International w Chicago w ramach projektu obejmującego także inne dzieła pisarza) postarano się, by umiłowane dziecko Tyrmanda nie drażniło smaku „wolnych podniebień”. Pachocki podał we wstępie obszerny zestaw różnych kategorii tych ingerencji, ale także przywrócił swemu Filipowi większe i mniejsze fragmenty usunięte przez interwentów. W tym celu zastosował oryginalną metodę przypominającą sposób operowania na tekstach autentycznej cenzury, która zwykle przy swych obróbkach cudzych tekstów posługiwała się czerwoną kredką. Po naniesieniu tych skreśleń egzemplarz cenzorski wracał do urzędu i nie miał prawa stamtąd się wydostać. Jest to więc dla mnie spora zagadka, jak Tyrmandowi udało się owo tabu cenzorskie złamać czy obejść, a co ważniejsze – wywieźć tak niebezpieczną kontrabandę na Zachód. Ciekawe też, gdzie ów fantastyczny corpus delicti ukryto. Bo przecież od czasu utarczek Tyrmanda z wydawcą chicagowskim nikt trefnego maszynopisu nie widział. To, co dał nam Pachocki, to uzyskana na drodze jego żmudnych kwerend, porównań i dedukcji rekonstrukcja Filipa wyniesionego chyłkiem (i nielegalnie) z pola bitwy z otwartymi ranami, zadanymi przez cenzorów. Ostatecznie mamy dziś przed sobą widowisko literacko-cenzorsko- wydawnicze, w którym główny bohater – w wielu rysach bardzo przypominający samego Tyrmanda – opowiada nam, jak sobie radzić w groźnych przypadkach losów i jak można nawet w totalitarnej Rzeszy wdać się z nią w wojnę – „tylnymi schodami” (Iwasiów) – ocalając życie, a nie tracąc twarzy. „Byle nie przyznać się do polskiego pochodzenia, od którego gorsze byłoby tylko żydowskie” (tamże).