Dylemat romantyczny

Joanna Stryjczyk

W środowisku młodopolskim określenie sposobu nawiązania do tradycji romantycznej miało pomóc odpowiedzieć na pytanie, jak poprzez działalność intelektualną uczestniczyć w życiu publicznym.

Stanisław Brzozowski odrzucał romantyzm sentymentalny. W Legendzie Młodej Polski zdefiniował dekadenta reprezentującego tę postawę, mającą polegać na afirmacji indywidualnej twórczości poza „wspólnotą żywych ludzi, pracą stwarzających swoje zbiorowe istnienie”. Uważał, że postulat „sztuki dla sztuki” jako dziedziny niezakłamanej to tylko maska niechęci do uczestnic­twa w życiu zbiorowym, a „wyjątkowość artysty” to przejaw konformizmu i poddania się konkretnym uwarunkowaniom. Na początku XX wieku było to zmarginalizowanie ludzi wykształconych w instytucjach zaborowych: potomkowie arystokracji nie mieli wszak dostępu do „posad”. Dylemat wysadzonych z siodła – do których przecież należał – chciał rozwiązać inaczej, poprzez zaprojektowanie wzorów uczestnictwa w miejsce duchowych ucieczek.

W Filozofii romantyzmu polskiego analizował, jak romantycy radzili sobie z określaniem własnych ról publicznych, gdy nie istniały instytucje państwowe. Dowodził, że „działanie przez słowo” było wówczas adekwatnym uczestniczeniem w historii, a nie ucieczką od niej. Jego zdaniem utwory i pisma romantyków były właściwą realizacją wartości określających polskość i tworzyły przestrzeń wspólnotową. Jak pisał, „romantyzm jest samoutwierdzeniem w duchu narodu, któremu zabrakło oczywistości fizycznej”. Twierdził też, że u polskich romantyków bohaterstwo, inaczej niż w przypadku romantyzmu zachodniego, określało rzeczywistość, a nie modę estetyczną.

Nie miał jednak pomysłu, jakiego rodzaju praktyka intelektualna mogłaby pełnić podobną funkcję w jego czasach. Żaden typ ekspresji współczesnych nie uzyskał w jego oczach statusu Ksiąg pielgrzymstwa polskiego, często też zarzucał Brzozowski innym pisarzom, że celebrują „skostnienia przeszłości”. W końcu wbrew własnej pasji pisania zaczął postulować ograniczenie pośrednictwa języka na rzecz afirmacji pracy fizycznej i „czynu”, w problematyczny sposób podważając status dziennikarstwa, publicystyki czy literatury. Skoro rzeczywistość to przede wszystkim „czyn”, każda próba jej nazwania musiała okazać się uprzedmiotowieniem i zamknięciem, do tego „klasa pisząca” okazywała się nadmiarowa wobec robotniczej. Temu radykalnemu ujęciu sprzeciwiał się np. Karol Irzykowski, argumentując, że słowo jest tak samo dobrym czynem jak każdy inny, a symboliczne reprezentowanie tego, co nowe w ludzkim doświadczeniu, jest przygotowywaniem fundamentu pod działanie.

Jak przypomina Arkadiusz Bagłajewski w rozmowie okładkowej tego numeru, Maria Janion zasadniczo kontynuowała refleksję w duchu Brzozowskiego o tym, jak sięgać do romantyzmu w rozumieniu nowych doświadczeń (związanych ze zmianą ustrojową), by nie popadać w elitaryzm czy anachroniczność. Wartością był dla niej może mniej „czyn”, bardziej zaś „treść życia” jako świadomość współrzędnych własnej egzystencji. W kulturze masowej dostrzegała ryzyko spłycenia i „pop-mesjanizmu”. Jak pokazała niedawna historia, rzeczywiście okazał się on niezmiernie trwałym składnikiem duszy polskiej. Wygląda na to, że potrzeba odwoływania się do wzorców udręczenia to rezyduum mentalności uparcie powracające mimo pisarskich prób ustanowienia „innego romantyzmu”, refleksyjnego, czułego na teraźniejszość i pozbawionego resentymentu. Nie oznacza to oczywiście, że nie należy podejmować kolejnych wysiłków