Widoki Kwaśnickiej
Zbigniew Chojnowski
Marta Kwaśnicka powieść Widoki oparła na pomyśle znanym od starożytności. Spotkanie biesiadne jest pretekstem do rozmów na tematy ważkie. Nie sugeruję jednak, że Widoki naśladują Ucztę Platona. Różnica tkwi już w tym, że bohaterowie autora starożytnego dialogują o problemach filozoficznych, natomiast postacie w prozie Kwaśnickiej prowadzą monologi wewnętrzne o tematyce obyczajowej. Tylko od czasu do czasu głośno wymieniają zdania ze sobą nawzajem. Wewnętrzne wyznania są swego rodzaju przemyśleniami autobiograficznymi. W rzeczy samej są one analizami pewnych kręgów i procesów społecznych. W kolejnych monologach uczestników przyjęcia odsłaniają się dwudziestowieczne historie rodzinne, znane nam napięcia polityczne, nastroje pandemiczne, nie zawsze etyczne mechanizmy pięcia się w górę. Wiele tu aluzji do wydarzeń, zjawisk, osób z lat odległych i całkiem bliskich. Ale wydaje się, że Widoki nie są powieścią z kluczem. Kwaśnicka podpatruje tworzącą się nową mentalność końca drugiej i początku trzeciej dekady XXI wieku, opartą na pozorach, układach, interesownym wspieraniu, ale też przykrych doświadczeniach wynikających z przemian ostatnich dziesięcioleci. Na bieżąco – pod zasłoną dobrej znajomości, przyjaznych gestów, fałszywej troski, skrywanej podejrzliwości – rządzą układy.
Przyjęcie urządzone przez i dla ludzi, których kariery potoczyły się nadzwyczaj pomyślnie, stanowi pretekst do prześwietlenia zapatrywań, sukcesów i porażek pokolenia pokomunistycznej transformacji. Wyjątkiem jest Krystyna. Jest młodą dziennikarką, świetnie rokuje. Co z nią będzie? Mamy więc wycinek środowiska, o którym można by powiedzieć, że jest inteligenckie. Wszak są to nauczyciele uniwersyteccy, redaktorzy, literaci, politycy, celebryci i im podobni, którym wciąż się powodzi. Narracja podsuwa materiał pozwalający podjąć próbę odpowiedzi na pytanie, czy w Polsce naszych czasów istnieje „inteligencja”. Za aspiracjami i osiągnięciami nierzadko stoi gra pozorów, przestrzeganie towarzyskiego tabu, roztropność w doborze i podtrzymywaniu kontaktów. Muszą być w jakiś sposób opłacalne. Sieć odpowiednio dobranych relacji między osobami okazuje się zasadniczą dźwignią powodzenia. Protekcja i liczenie się ze środowiskowymi autorytetami są na porządku dziennym. Interesowność idzie w parze z dbaniem o pożądany własny wizerunek. Sprawy ważne załatwia się jakby od niechcenia, na boku, podczas rozmów niby to na tematy obojętne. Odsłania się widok na mentalność celebrycką, bezideową grupę społeczną, której działanie nie ma nadrzędnego i wspólnotowego celu. Osoby biesiadują nie tylko dlatego, że się lubią i wyznają podobne wyższe wartości, lecz dlatego, żeby podtrzymać układ, egoistycznie rozumiany sukces, zapewnić sobie bezpieczne i wygodne, zadowolone z siebie trwanie.
Kontrapunktem do postaw oportunistycznych jest rozbudowany wątek malarza artysty z przełomu XIX i XX wieku, Ignacego Meysztowicza. Postać artysty jest fikcyjna, choć pisarka wzorowała ją na biografiach Wojciecha Weissa i Vlastimila Hofmana. Motywem spinającym ukrytą i jawną narrację biesiadną jest wymyślony przez autorkę tajemniczy obraz Meysztowicza pt. Pokusa. Portret pięknej kobiety jawi się jako arcydzieło niedocenionego za życia artysty, który zresztą o uznanie nie zabiegał. Dlatego Meysztowicz w odróżnieniu od gospodarzy i gości przyjęcia nie stanął w blasku sławy i powodzenia, gdyż wybrał uczciwość. Poświęcenie się sztuce okupił samotną pracą nad sobą i swoimi dziełami. Pochłaniała go ona bez reszty. Nie trawił czasu na lansowanie siebie oraz swoich obrazów i rysunków. Poszukiwał nieprzekupnego, zgodnego z sumieniem estetycznym (jak by powiedział Zbigniew Herbert) artyzmu. Kwaśnicka opowiada o lekceważeniu faktycznego źródła wartości twórczego życia, a więc takiego, które nie kłania się na każdym kroku okolicznościom. Wymyślony artysta Meysztowicz na tle naszej epoki jawi się jako zdziwaczały, choć wyjątkowo pozytywny bohater. Jest tym, który naprawdę, bez liczenia na wymierne korzyści, przejmuje się sztuką. Nie ma czasu na szukanie poklasku. Ma czas, aby głęboko i z należną powagą, bez łatwizny szerzącej prostactwo, sprostać warunkom stawianym przez sztukę. Autentycznie szuka tego, co oryginalne, przeżyte, istotne, z szansą na przetrwanie. Przychodzi mi na myśl droga, którą szedł Józef Czapski.
Tytuł powieści Widoki nawiązuje zarówno do krajobrazu wokół willi, gdzie odbywa się przyjęcie, jak i do pejzaży takich artystów jak Paul Cézanne. Marta Kwaśnicka znacząco wplata dzieje sztuki w swoje narracje. W powrocie do rzetelności, nie tylko tej etyczno-artystycznej, dostrzega widoki na przyszłość. Nasuwają się jednak pytania. Co wyniknie z życia zbiorowego opartego na udawaniu, załatwianiu i ułatwianiu, fałszywym rekomendowaniu? Dokąd zmierza świat, który nie liczy się z ludźmi prawdziwie wyznającymi wartości? Czy to, co otrzymujemy jako „znakomity” utwór, obraz, spektakl, film czy inne szeroko pojęte dzieło, jest rezultatem zbiorowego wmówienia przez ludzi reprezentujących wpływowe korporacje, firmy, ugrupowania polityczne, instytucje, organizacje, środowiska?
Powieść jest analizą sytuacji społecznej, w której interesowność i brak perspektywy długiego trwania pożerają twórczą wolność, prawdę i potrzebę bycia dla dobra wspólnego. Narracja Kwaśnickiej, która operuje czystą i jasną polszczyzną, odznacza się przemyślaną kompozycją. Spostrzegawczość i wiedza pisarki służą jej do mierzenia się z rzeczywistością taką, jaką ona jest.