Canto ostinato

Jacek Bielawa

Waldemar Bawołek ma upodobanie do kompozycji komórkowych, modułowych, paciorkowych, rekurencyjnych, podporządkowanych w większym stopniu określonemu rytmowi powtórzeń niż jakimkolwiek zasadom następstwa czy wynikania. Poszczególne moduły tekstu bywają połączone rytmem modlitewnych inwokacji (jak w publikowanej w prasie Litanii), pór roku (Raz dokoła), stacji drogi krzyżowej (Pomarli). Strukturą Furtki przy dozorcy w sposób oczywisty rządzi modułowa konstrukcja bloku z wielkiej płyty. Taktując na trzy (drzwi na wprost, drzwi na prawo, drzwi na lewo) Bawołek wznosi rusztowanie, na którym opiera się cała ta literacka budowla – pnąca się wzwyż sekwencja odmiennych i niezależnych mikroświatów. Przez trzydzieści drzwi z każdej strony wiedzie droga do dziewięćdziesięciu rozdziałów domkniętych suplementem trzech nietypowych mieszkań, będących miejscem ostatecznych muzycznych i literackich objawień.

Jesteśmy zatem w bloku na krakowskich Azorach, spotykamy jego mieszkańców i pracowników ekipy trudzącej się wymianą instalacji c.o. i wod.-kan. W trójkowym rytmie remontu porusza się ta dzielna brygada i należący do niej Waldemar (Waldi, Wally Gator, Łoli, Oli, Olo), pierwszoosobowy narrator i porte parole autora. Tor przemieszczania się tej ludzkiej menażerii nie układa się w wykoncypowane, „szachowe” sekwencje na wzór Życia. Instrukcji obsługi Pereca. Roboty remontowe postępują systematycznie, w rytmie na trzy, od dołu do góry, od piwnicznych czeluści ku podniebnym sferom ostatnich pięter. No właśnie, czy przypadkiem autor nam tutaj jakichś dantejskich scen nie urządza? Bawołek bowiem po wielekroć wysyła apokaliptyczne sygnały. Otwierając każde kolejne drzwi, wpuszcza nas nie tyle do zwykłych mieszkań, ile do innych światów (za-światów), a cały ten remont jest nie tylko wymianą starego na nowe, ale także, zgodnie z francuską etymologią, ponownym, uporczywym wspinaniem się w górę. PRL-owski blok przeistacza się w Jakubową drabinę, po której wstępują i zstępują dzierżący francuskie klucze, młotki i wiertarki, niczego nieświadomi aniołowie-hydraulicy. Tylko Waldek, zrazu zwykłe popychadło, później przypadkowy, nieudolny szef ekipy remontowej, zdaje sobie sprawę, że nie o zawory, kryzy i mufy idzie gra w tej całej (boskiej) komedii. Wstępowanie i zstępowanie po stopniach klatki schodowej jest eschatologiczną procesją, „uchylaniem furtki wielkiej tajemnicy” na przekór demiurgowatemu dozorcy, „wspinaniem się na szczyt człowieczeństwa”, sięganiem gwiazd przez wyloty rur kanalizacyjnych. Bawołkowy dom z betonu to współczesna, świecka wersja dantejskiego purgatorium, góry zamieszkałej przez nieszczęśników uwięzionych w ciasnocie własnych losów, w groteskowych nawykach, w zasłużonym i niezasłużonym cierpieniu. Za każdymi drzwiami kryją się rozmaicie umeblowane miejsca kaźni, strzeżone przy dolnej furtce przez ciecia stworzonego na obraz i podobieństwo okrutnego Boga, „którego jedynym usprawiedliwieniem jest to, że nie istnieje”. Waldek zagląda do tych cel-mieszkań – symulując robotę i przyglądając się mieszkańcom skazanym na męki skuteczności, trzeźwego myślenia, potrzeby i wygody – by medytować nad nieodkrytymi jeszcze sposobami życia, by uwalniać się od przymusu bycia kimś, by stawać się artystą – „przygodą, którą w pewnym stopniu sam może tworzyć”.

Techniki wymiany rur przekształca Bawołek w minimalistyczne techniki siebie, w technologię ucieczki przed tym, kim się jest i kim inni chcieliby nas widzieć. Na tej betonowej górze przemienienia powieściowemu Waldemarowi przyświecają dwa cele: przeżyć i stać się nikim. Zamiast wykręcać i wkręcać zawory rozmyśla o literaturze, malarstwie, muzyce, poszerzając ciasną przestrzeń, w którą popadł z przypadku i konieczności. Nic dziwnego, że nieustannie bywa zsyłany do najpośledniejszych zajęć, zbierając bęcki za bujanie w obłokach, miganie się od roboty, za rzucającą się w oczy nieporadność i frajerstwo. Waldi, będąc artystą stawania się nikim, widzi jednak rzeczy, o których nie śniło się waszym hydraulikom. Dostrzega grozę i mękę na każdym piętrze: „Wokół psy i koty, gady, węże i krokodyle. Wraz z wysokością coraz więcej wchodzących. Pojawili się samobójcy”. Wreszcie u kresu tej czyśćcowej wspinaczki, gdzieś na ostatnim piętrze, doznaje kosmicznego, celestialnego objawienia, groteskowej wizji rajskich rozkoszy: „Zapanował wszechogarniający niczym niezmącony spokój. W jednej chwili zapomniałem o zmęczeniu i nieobecności Czesia, Krygowskiego, Marchewy, Sadowskich, tych od Sowy, Lumbago, Francuzika, Opływowego… Ich zagubione torby z narzędziami okrążają Ziemię”. Oto wizja, której nie powstydziłby się boski Andriej Płatonow!

Za pięćdziesiątymi ósmymi drzwiami na wprost narrator wspomina o Canto ostinato Simeona ten Holta. A ja już wyobrażam sobie Waldka, jak w towarzystwie tej ascetycznej, minimalistycznej muzyki ćwiczy pasaże między dziewięćdziesięcioma trzema przestrzeniami bloku na Azorach. Posługując się powtarzalnymi figurami basowymi w obrębie stu sześciu niewielkich sekcji (komórek), ten Holt tworzy medytacyjny pejzaż, z którego stopniowo wydobywa się cała gama emocji. Analogiczną technikę stosuje Bawołek, narzucając swej prozie taktowaną na trzy, modułową strukturę bloku, a jednocześnie powołując za każdymi kolejnymi drzwiami nowe formy istnienia, wdrapując się na kolejne piętra rozmyślań, gnany przez szefów budowy, napędzany lękiem przed nieuchronnością śmierci i poczuciem niespełnienia. Wreszcie, by czas mógł się dopełnić, na ostatniej kondygnacji Wally Gator wstępuje na orbitę okołoziemską. W finale Bawołek i jego literacki sobowtór porzucają niczego nieświadomą ekipę remontową, unosząc z terenu budowy dwie książki traktujące o pożytkach płynących z symulowania „uczciwej” pracy. Pierwszą z nich jest wyniesiona ukradkiem z mieszkania nr 79 C Willa pod Gwiazdą Wieczorną Roberta Walsera, druga to Furtka przy dozorcy – proza wydeptana własnymi nogami, poskręcana z rur, zaworów i ludzkich bebechów, historia siebie- re-montowania, stawania się tym, kim się jeszcze nigdy nie było, wytrwały, uporczywy, zdumiewający i zachwycający (anti-) work song, bumelanckie, dantejskie canto ostinato.