Świat jako fikcja

Jacek Bielawa

A na koniec jeszcze okazuje się, że wszystko jest jedną wielką mistyfikacją, jak w perypetiach kapitana Gwardii Walońskiej Alfonsa van Wordena, czy w dochodzeniu detektywa Eryka Lönnrota z opowiadania Śmierć i busola Borgesa. Prawda nie jest nigdy czysto rozumowa (czemu pewnie sprzeciwiłby się racjonalista Potocki) ani wyłącznie zmysłowa, czego dowodzą choćby drugorzędne romansidła. Owo janusowe oblicze prawdy stanowi główny motyw najnowszej powieści Dariusza Bitnera Fikcja – dzieła gargantuicznego nie tylko w swym rozmiarze, ale także w ironicznym, groteskowym i bezpruderyjnym spojrzeniu na ludzką naturę.

Koncept fabularny powieści jest od dawna dobrze zadomowiony w literaturze. Główny bohater i zarazem narrator, Mariusz (nomen omen zwany nieraz Dariuszem) wsiada na stacji Szczecin Główny do przedziału jakiegoś dziwnego, widmowego pociągu, by w towarzystwie kilkorga żywych i jednego martwego pasażera przemieszczać się w bliżej nieznanym kierunku, wyznaczanym przez meandry ludzkich losów. Historia Mariusza (a także innych pasażerów) zatacza kręgi w niezliczonych wspomnieniach i projekcjach w przyszłość, anegdotach i rozmowach z towarzyszami podróży. Po drodze może się zdarzyć wszystko: zabójstwo, zniknięcie kluczowego pasażera, zwanego Mumią, zamach terrorystyczny, zaginięcie magicznego Szafiru i pojawienie się tajemniczego guru religii druzyjskiej. I zdarza się, ale do samego końca nie jesteśmy pewni, jak to było naprawdę, bo widmowym pociągiem jadą ludzie-widma albo projekcje (przypomina mi się podróż księgowego Williama Blake’a z Truposza Jima Jarmuscha). Dariusza Bitnera nie interesuje bowiem w Fikcji konwencjonalna, zerojedynkowa prawda ani sprawnie opowiedziana historia, zmierzająca równym torem od punktu A do punktu B. Fikcja zapewne wymęczy tych czytelników, „którzy z zasady niezłomnie optują, by »tak« znaczyło »tak« zawsze, chociaż wiemy – wszyscy to wiedzą, każdy wie – że żadne »tak« nie jest takie, jak myślimy, każde jest inne, nie ma dwóch takich samych »tak«. Co »tak« to inne »tak«, nierzadko bywa nawet »nie«. Czyż nie o takie »tak« chodzi każdemu pisarzowi? By zawierał się w nim cały świat”.

A cóż lepiej nadaje się do zilustrowania owego „tak” (które czasem znaczy „nie”) jak nie relacje intymne. Autor wprost odwołuje się w powieści do Mrocznego przedmiotu pożądania Louisa Buñuela, historii, w której prawda jest jakimś przedziwnym amalgamatem, złożonym z zimnego wyrachowania i szaleństwa nienasyconych zmysłów. Wspominany nieustannie podczas podróży „niebezpieczny” związek Mariusza z Moniką jest czymś na kształt symbiozy dwóch zupełnie różnych gatunków istot myślących, kierujących się odrębnymi pragnieniami i odmiennymi sposobami postrzegania „prawdy”. By nie ujawniać zanadto przebiegu akcji (choć nie o akcję tu przecież idzie), powiem tylko, że perwersyjna gra, prowadzona całymi latami przez tych dwoje, zmierza do finałowej konstatacji, wedle której „tak” oznacza „nie”. A przecież mogłoby się zrazu wydawać, że ten związek jest afirmacją życia, „wielkim żarciem” na suto zastawionym przez naturę stole. Ale tuż za drzwiami sypialni czai się znudzenie cielesnością, potrzeba sublimacji seksu poprzez kulturę (stąd perwersja, a potem związek z Marysią – duchowym i cielesnym przeciwieństwem Moniki). A czym jest kłamstwo w wymiarze moralnym, jeśli prawda i dobro nie zawsze idą ze sobą w parze? Próbie dojścia do odpowiedzi na podobne pytania służy miedzy innymi wielokrotnie pojawiający się w powieści wątek Valjeana, bohatera Nędzników Wiktora Hugo. „Prawdę” warto zatem oglądać ze wszystkich stron, z pewnym dystansem. Stąd Mariusz niezbyt ufnie podchodzi także do takiej koncepcji prawdy, która zakłada rządy przypadku i determinizm losu. Związki przyczynowo-skutkowe nie objaśniają bowiem rzeczywistości, wprowadzają za to niezły mętlik aksjologiczny. Wówczas na podorędziu pozostają wyjaśnienia religijne: chrześcijański kult cierpienia albo wschodnia idea reinkarnacji. Jeden z pasażerów, druzyjski guru Adam Abram, poprzez odwołanie się do filozofii Wschodu zdaje się sugerować, że prawda leży gdzieś pośrodku, w trzecim elemencie, spajającym dialektyczne przeciwieństwa, a więc w swoistym dialogu między yin i yang, czarnym i białym, ciepłym i zimnym...

Od strony formalnej Fikcja nie jest w swej programowej awangardowości jakimś odkryciem. Zwłaszcza że w ostatnich latach polska literatura obfitowała w podobne konstrukcje fabularne. Opowieść, która przemieszcza się pociągiem wraz z narratorem i jego niepoukładanym losem, zadomowiła się w literaturze już dawno temu. Ostatnio takie narracje pojawiły się choćby w Lodzie Jacka Dukaja, a także w powieściach Przemyśl–Szczecin Karola Maliszewskiego i Sen sów Jerzego Sosnowskiego. Zwłaszcza Maliszewski sięgnął po pokrewną poetykę: szkatułkowość opowiadania, równoległość wielu wątków, gęsta intertekstualność i autotematyzm. Tym, co wyróżnia Fikcję, jest totalność wizji, szerokość panoramy, niesamowita wielość pootwieranych, nieukończonych historii. Ostatecznie wszystkie elementy spina pewna prowizoryczna klamra, ale nie dajmy się łatwo zwieść: końcowe zdanie utworu sugeruje, że prawdziwy koniec jest dopiero przed nami, gdzieś w bliżej nieokreślonej przyszłości.

Mamy bowiem do czynienia z dziełem otwartym. Dariusz Bitner pisał ponoć tę monumentalną powieść przez dziesięć lat i pewnie mógłby ją jeszcze dalej ciągnąć, bez uszczerbku dla spójności fabuły. Wedle zawartej w niej filozoficznej koncepcji nakładające się na siebie fikcje to jedyny sposób, w jaki objawia się nam życie w swej różnorodności (im więcej nawarstwień, tym prawdziwiej?). Zakończenie opowieści jest tyleż nieoczekiwane, co groteskowe. Pewnie bardziej zaskakujące niż spektakularne akty terroru w Mrocznym przedmiocie pożądania czy Przypadku Kieślowskiego. Nie zdradzając finału, napomknijmy jedynie, że ma on naturę dialogiczną, jak sama prawda. Kim są uczestnicy dialogu? No cóż, z pewnością są siebie godni.