Jak czerwony z brunatnym
Przemysław Barański
Kto lepiej niż Polacy wie, że druga wojna światowa zaczęła się od sojuszu dwóch totalitarnych kolosów, które połączyły siły dla zniszczenia II Rzeczypospolitej? Niestety ta dość oczywista prawda nie w całym naukowym świecie jest przyjmowana za pewnik. Kilkanaście miesięcy po tym jak anglojęzyczny oryginał książki Iana Ony Johnsona ukazał się w prestiżowym wydawnictwie uniwersytetu oksfordzkiego, dociera ona do rąk polskiego czytelnika w przekładzie Jana Szkudlińskiego. To znakomita wiadomość, bo książka jest warta lektury. Gęsta, skondensowana narracja pokazuje wieloletnie uwarunkowania współpracy Berlina oraz Moskwy w dwudziestoleciu międzywojennym i to w dużym przybliżeniu. Mowa tu zresztą nie tylko o współpracy bolszewików z brunatnym nazistowskim Berlinem. Kooperacja trwała wszak w najlepsze przez długie lata, zanim Hitler i NSDAP pojawili się na horyzoncie poważnej niemieckiej polityki.
Dlatego też książka dzieli się na dwie części. W pierwszej Johnson próbuje możliwie precyzyjnie zrekonstruować przyczyny, dla których ZSRR i republika weimarska nawiązały ścisłą współpracę. Miała ona wymiar nie tylko polityczny, ale przede wszystkim gospodarczy i militarny. Nie byłoby Reichswehry, gdyby nie sowieckie poligony; nie byłoby nowoczesnej kadry oficerskiej Wehrmachtu, gdyby nie okazje szkoleniowe stworzone przez Armię Czerwoną. Czy coś dowodzi tego lepiej niż okładkowe zdjęcie Heinza Guderiana i Siemiona Kriwoszeina wspólnie odbierających defiladę wojsk niemieckich i sowieckich 22 września 1939 roku? Obaj wojskowi stanowili symbol analizowanej przez Johnsona współpracy, wprost byli jego wzorcowymi przykładami. Druga część książki została już poświęcona współpracy pomiędzy dwoma potworami XX wieku: Stalinem i Hitlerem. Autor wykazuje, w jaki sposób i dlaczego oba totalitarne mocarstwa zdecydowały się na współpracę. Wychodzi tu poza tradycyjny i w naszym kraju dobrze znany zestaw uzasadnień geopolitycznych, wskazując z jednej strony na uwarunkowania strukturalne (m.in. ekonomiczne), z drugiej, na pierwiastek ludzki.
Trudno uciec przed wrażeniem, że dla polskiego czytelnika (zwłaszcza bardziej oczytanego) książka Johnsona nie będzie przełomem. Wiele tu faktów, nazwisk i dat znakomicie nam znanych. Rapallo, jako symbol współpracy niemiecko-sowieckiej, stanowiło kluczowy punkt odniesienia dla wszystkich działań naszej dyplomacji w latach dwudziestych. Również dziś z pewnością nie trzeba go wyciągać z odmętów niepamięci. Podobnie współpraca niemieckich służb specjalnych z NKWD w preparowaniu kompromatów na wybitnych sowieckich wojskowych – już w latach dziewięćdziesiątych sporo pisał o tym Paweł Wieczorkiewicz, a na gruncie popularyzacji Bogusław Wołoszański. Zatem dla krajowego odbiorcy raczej nihil novi.
Jeżeli jednak wiele rzeczy ewidentnych dla polskiego czytelnika nie jest oczywistych dla Johnsona, to rzut oka na bibliografię jasno wykaże dlaczego. Polskich autorów tam właściwie nie znajdziemy, jak choćby ważnej książki Sławomira Dębskiego o stosunkach niemiecko-sowieckich w latach 1939—1941. Wykorzystane źródła to przede wszystkim sowieckie archiwalia administracyjne, a także niemieckie archiwalia fabryczne. Tutaj zresztą zaszyta jest największa wartość tej pozycji. Bardzo interesująco prezentowane są szczegóły techniczne niejednej konstrukcji czy sposób, w jaki Sowieci „pożyczali” od Niemców militarny know-how. Dowiemy się, jak wyglądała codzienność kontaktów, o których do tej pory badacze wiedzieli mało lub zgoła nic. To z pewnością zaleta tej książki. Jak jednak wspomniałem, na poziomie szerszych ustaleń Johnson z pewnością nie zaskakuje.
Warto przeczytać Diabelski pakt także dlatego, że wydaje się dobrze pokazywać stan wiedzy oraz mentalne nastawienie badaczy z kręgu anglosaskiego. Według Johnsona, jeżeli Niemcy stawali się w swoim zachowaniu brutalni, postępowali w sposób, który możemy dziś uznać za niecywilizowany, zawdzięczali to doświadczeniom w Sowietach. Erich von Manstein odwiedził raj robotników i chłopów w czasie klęski głodu, co – przyznam, w nie do końca zrozumiały dla mnie sposób – wpłynęło na to, że został zbrodniarzem wojennym. Być może autorowi chodziło o pokazanie napędzających się machin przemocy, ksenofobii i terroru, a nie o rozgrzeszanie niemieckiej kultury politycznej. Efekt jego argumentacji wydaje się jednak dość ambiwalentny. Nie inaczej jest wtedy, gdy Wielka Brytania i Francja obrywają od Johnsona za niekonkretne i niechętne prowadzenie rozmów ze Stalinem latem 1939 roku. Rozmów, które przecież niczego nie mogły zmienić, bo Sowiety zmierzały do przewrócenia stolika, a nie do podtrzymania go za wszelką cenę.
Jest też w tej książce ukryty pewien paradoks. Autor wskazuje, że współpraca sowiecko- niemiecka nie zaczęła się w żadnej mierze deus ex machina w roku 1939, co każe widzieć w nim badacza rozumiejącego uwarunkowania długiego trwania. Z drugiej strony, zdaje się umykać mu fakt wielowiekowych relacji wzajemnych. Nad Wisłą pamiętamy o tym dobrze: każdorazowe ocieplenie na linii Berlin – Petersburg było tragiczną informacją dla naszego państwa. Nie chodzi tu jednak o narodowy punkt widzenia, ale o pewną tradycję politycznego myślenia, która ukształtowała się w obu stolicach i trwale tam osadziła. Imperializm sowiecki był wszak (czego dowodzą liczne prace, choćby Andrzeja Nowaka) inkarnacją imperializmu rosyjskiego. Czy Johnson ma w tej sprawie inne zdanie? Tego nie przesądzam, choć jego milczenie można uznać za znamienne. Zwłaszcza że osadza on całość swoich rozważań przede wszystkim w kontekście doświadczenia pierwszej wojny światowej i upadku ówczesnego świata. Bolszewizm jako praktyka polityczna rzeczywiście narodził się dopiero wtedy, ale mentalne podglebie relacji niemiecko-sowieckich niewątpliwie sięgało głębiej.
Kilka lat temu szerzej dyskutowano problem, w jakiej mierze przemysł sowiecki wykorzystał technologiczny bodziec w postaci zagrabienia wielu niemieckich zakładów przemysłowych z terenów opanowanych przez Armię Czerwoną w ostatnich miesiącach drugiej wojny światowej. Choć trudno tu o precyzyjne szacunki, ten fascynujący proces był niewątpliwy. Diabelski pakt pokazuje – czyniąc to z podziwu godną precyzją – jak na długo wcześniej wzajemnie stymulowały się przemysły niemiecki i sowiecki, i jak bardzo jedna machina zbrodni nie mogłaby urosnąć w potęgę bez drugiej.