Estado Novo na wojnie

Piotr Abryszeński

Kraj na końcu Europy, z którego bliżej do wybrzeży Afryki niż do centrów europejskiej kultury. Jednak niewielka i z pozoru niewiele znacząca Portugalia w czasie drugiej wojny światowej okazała się istotną figurą w rozgrywce na geopolitycznej szachownicy. António de Oliveira Salazar uchronił Portugalię przed udziałem w najkrwawszym konflikcie w dziejach, a jego celem było przede wszystkim utrzymanie neutralności państwa. Jednak do dzisiaj ocena autorytarnych rządów introwertycznego profesora z Coimbry budzi spory, w których emocje biorą górę nad faktami. Bartosz Kaczorowski w Wojnie Salazara ze znawstwem tłumaczy meandry ówczesnej polityki zagranicznej, a bogata baza źródłowa stwarza podstawę do ukazania dynamiki relacji między dyplomatami.  

Wśród zarzutów wobec Salazara przewija się przede wszystkim oskarżenie o stosowanie bezwzględnych metod, zwłaszcza wobec komunistów. Choć w okresie międzywojennym brutalne rozprawianie się z przeciwnikami politycznymi nie było czymś wyjątkowym, to po 1945 roku dawne narzędzia uprawiania polityki stały się nieakceptowalne. Symbolizuje je osławiony obóz koncentracyjny Tarrafal, aczkolwiek liczba trzydziestu kilku zmarłych w tym obozie wydaje się ledwie kroplą w oceanie ofiar wirów dwudziestowiecznej polityki.  

Jako jeden z nielicznych polityków na Zachodzie, portugalski premier zdawał sobie sprawę z zagrożenia, jakie stwarzał wzrost międzynarodowej pozycji Związku Sowieckiego. Stanowczo krytykował działania Moskwy nawet wówczas, gdy Zachód je bagatelizował. Ten nieprzejednany antykomunista wszelako nie zamierzał sprzymierzać się z jednym diabłem przeciw drugiemu. Dlatego też niezmiennie odmawiał Berlinowi udziału w pakcie antykominternowskim. Jeszcze przed hańbą konferencji monachijskiej przestrzegał Anglików, że Niemcom żadną miarą nie można ufać. To samo przypomniał im po ataku III Rzeszy na Polskę.  

Błyskawiczna i zaskakująca klęska Francji zdawała się sygnalizować, że konflikt może wkrótce się rozlać na Półwysep Iberyjski. We współpracującej z aliantami Lizbonie obawiano się, że generał Franco przypomni sobie o kwestii Gibraltaru spornego z Wielką Brytanią, a także, że ośmielony zajęciem Tangeru (za wiedzą i przyzwoleniem Londynu) nie poprzestanie na tym i zwróci się w stronę francuskiego Maroka. To oznaczałoby zbliżenie Madrytu do państw Osi. Hiszpański Caudillo wojny jednak nie chciał, choć prowadzona przezeń śmiała polityka faktów dokonanych zdawała się temu przeczyć. Mniejsza i słabsza Portugalia stanowiłaby w tej sytuacji ostatni przyczółek wolnego świata na Zachodzie.  

Zagrożenie było poważne, zaś Brytyjczycy i Francuzi spodziewali się na domiar złego proniemieckiego puczu w Lizbonie, którego celem byłoby obalenie Salazara i ustanowienie marionetkowego rządu nad Tagiem. Dyplomacja Albionu zamierzała osłabić apetyty III Rzeszy i skutecznie nakłoniła portugalskiego premiera do udzielenia pomocy gospodarczej hiszpańskiemu sąsiadowi, wciąż przecież liżącemu rany po niedawnej wojnie domowej. W tej rozgrywce chodziło więc o to, by utrzymać status quo, a jednocześnie wciąż być podmiotem, nie zaś przedmiotem w rywalizacji pomiędzy mocarstwami. Nie oznacza to, że Estado Novo nie miało żadnych asów w rękawie – nieocenionym atutem Portugalii były posiadłości zamorskie, zwłaszcza po upadku Francji i Beneluksu. Niepozorne Azory stały się strategicznie ważną aliancką bazą lotniczą i morską.  

Bartosz Kaczorowski dowodzi, że portugalski premier nie tylko zrealizował swój nadrzędny cel, jakim było utrzymanie państwa w neutralności, ale również wzmocnił jego pozycję po wojnie. Najpoważniejszym tego dowodem było przyjęcie Portugalii do NATO już w 1949 roku, a także utrzymanie większości posiadłości zamorskich w czasach dekolonizacji, praktycznie do końca rządów Salazara w 1968 roku. Nie należy tu zapominać o wewnętrznych motywacjach Salazara. Jako katolik (choć przez wiele lat nieprowadzący życia sakramentalnego) czuł się zobowiązany do wypełnienia orędzia pokoju z Fatimy. Z kolei wieloletnia przyjaźń z kardynałem Manuelem Gonçalvesem Cerejeirą, nawet pomimo różnicy zdań w wielu kwestiach, legitymizowała pozycję premiera oraz ustój Nowego Państwa. I ta perspektywa jest znakomicie zaprezentowana w Wojnie Salazara.

Czy, jak chcą niektórzy, był Salazar człowiekiem małostkowym? Być może to właśnie ta cecha doprowadziła do wydarzenia, które do dziś stanowi rysę na jego drugowojennym portrecie. Było nim usunięcie Aristidesa de Sousy Mendesa. Kaczorowski nieco racjonalizuje entuzjastyczne wyobrażenie legendy tego ostatniego i prostuje mity, jakie narosły wokół sprawy usunięcia go ze stanowiska konsula w Bordeaux. Ignorując wyraźne wytyczne rządu, wydawał on wizy potrzebującym, m.in. Żydom, Polakom i Francuzom. Nie usprawiedliwia Salazara, aczkolwiek stara się zrozumieć jego motywy – bynajmniej nie były one osobiste, ale dyktowane interesem publicznym. Autor przypomina, że w połowie 1940 roku, gdy wszczęto postępowanie dyscyplinarne wobec Sousy Mendesa, sytuacja europejskich Żydów była inna niż w późniejszym okresie. W tym wypadku chłodny pragmatyzm chwili wziął górę nad wizjonerstwem. A może jednak małostkowość? Co ważne, choć z narracji prowadzonej przez Kaczorowskiego wyłania się przede wszystkim wizerunek przenikliwego męża stanu, którego przewidywania wielokrotnie sprawdziły się w praktyce, to nie oznacza to bynajmniej, że wszystkie jego pomysły były mądre. Dość wspomnieć o decyzji o opuszczeniu flagi do połowy masztu po śmierci Hitlera.  

Autor dostrzega ciemniejsze strony dyktatury Salazara, choć w kontekście działań dyplomatycznych w wielkim teatrze wojny nie przecenia ich wagi. W jego optyce jest Salazar przede wszystkim politykiem konsekwentnym, świadomym nadrzędnego celu swojej administracji i środków, które winny być wykorzystane do jego skutecznej realizacji. Stąd niewątpliwie pozytywna ocena działań portugalskiej dyplomacji, dzięki którym utrzymano neutralność państwa bez ponoszenia hańbiących kosztów uległości względem nazizmu.  

Jak wskazuje Kaczorowski, Miklós Horthy, już jako wygnaniec-rezydent w portugalskim Estoril, stwierdził, że „jeśli każda dyktatura byłaby taka, to wtedy z pewnością stałaby się ona najlepszą ze wszystkich znanych form rządu”. Legendzie Salazara z pewnością pomogłoby, gdyby podobną opinię wyraził któryś z wielkich zachodniego świata. Historię piszą przecież wygrani.  

Portugalczycy do dzisiaj pamiętają o cudzie gospodarczym, który wprowadził kraj zadłużony, pogrążony w głębokiej biedzie i anarchii na ścieżkę imponującego rozwoju. W plebiscycie na największego rodaka przeprowadzonym kilkanaście lat temu przez Rádio e Televisao de Portugal, Salazar zajął pierwsze miejsce z wynikiem 41 procent. Drugi był komunista Álvaro Cunhal, a trzeci – Aristides de Sousa Mendes.