Historycznoliteracki monster truck
Marta Tomczok
Nie od dziś wiadomo, że polska historia literatury trwa w kryzysie (który nazwać by można, mniej lub bardziej potocznie, rozsypką). Sypie się dosłownie, ponieważ zestaw książek, z których uczy się w uniwersytetach tego przedmiotu, jest coraz starszy, a kandydatów do napisania nowych nie przybywa. Sypie się także w przenośni, ponieważ coraz rzadziej do drzwi pałacu zwanego nauką o literaturze dobijają się śmiałkowie, którzy chcieliby o historii literatury napisać coś nowego, syntetycznego, oryginalnego i dużego.
Nie oznacza to oczywiście, że historia literatury zupełnie zniknęła. Rocznie powstaje kilkaset artykułów historycznoliterackich w języku polskim, publikowanych jest kilkadziesiąt nowych numerów czasopism naukowych, pojawiają się wreszcie pojedyncze, nieraz niezwykle wartościowe i doceniane nagrodami książki. Kolaps, o którym piszę, tyczy się raczej czegoś bardziej ogólnego niż bieżąca produkcja, czegoś lub kogoś, kto chciałby tę produkcję zebrać i poustawiać, poszeregować, przygotować bilans, przyjrzeć się temu, jak on wygląda z bliższej i dalszej perspektywy. Innymi słowy – brakuje kogoś, kto miałby swoją wizję.
Jeśli w kimś już po tych zdaniach zrodziła się niezgoda, polecam, by przez chwilę zamknął oczy i pomyślał, jakie książki z historii literatury polskiego średniowiecza, renesansu, baroku, a może Młodej Polski poleciłby studentowi czy licealiście. A międzywojnie? Oczywiście Tadeusz Witczak, Jerzy Ziomek, Czesław Hernas, Jerzy Kwiatkowski. Seria PWN-owska, zawierająca prace z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Alternatywą pozostaje niezwykle ciekawa i pomocna Historia literatury polskiej Anny Nasiłowskiej, ale to propozycja całościowa, klasyka, opowieść w jednym tomie niczym kiedyś Historia literatury polskiej Czesława Miłosza. Nowych książek, które proponują przegląd jakiegoś okresu, jeśli nie całej epoki, niechby nawet odcinka, powstaje coraz mniej i coraz częściej słyszy się uwagi, że historia polskiej literatury się kończy. Tyle tylko, że jeszcze trzydzieści lat temu sytuacja ta prowadziła badaczki takie, jak Teresa Walas (Czy możliwa jest inna historia literatury?, 1993) albo Katarzyna Kasztenna (Z dziejów formy niemożliwej, 1995) do refleksji, jak niemożliwą do napisania historię literatury jednak napisać. W tej chwili pytania o to, czy w ogóle jeszcze historię literatury pisać, praktycznie nie padają.
Najnowszą książkę Przemysława Czaplińskiego Rozbieżne emancypacje. Przewodnik po prozie 1976-2020 przywitać wypada, w pewnym sensie, jako głos wołającego na puszczy. Jedna gigantyczna praca, składająca się z tysiąca stron, staje się w sytuacji, o jakiej pisałam wyżej, zapalnikiem, katalizatorem i istotnym, choć przekornym sygnałem istnienia historii literatury, ba, istnienia także wcale pokaźnego środowiska historycznoliterackiego, które z takimi potrzebami się odezwało. Bo przecież gdyby nie głosy tego środowiska, książka Czaplińskiego nie miałaby racji bytu. Jak wszystkie jego poprzednie prace i jak klasyczne monografie historycznoliterackie, omawiany tom zbiera i układa to, co zostało wypracowane w czasie zaanonsowanym na okładce. W tym znaczeniu rzecz ta jest przede wszystkim propozycją poukładania i sproblematyzowania zastanych już wątków, tematów i zagadnień, także tych, o jakich badacz sam wcześniej wielokrotnie pisał.
Najtrafniejszym anonsem wydaje się tutaj komentarz, zamieszczony w mediach społecznościowych. Spisuję go z pamięci, ale w brzmieniu wiernym idei tego, co przeczytałam jakiś czas temu: „Kto dziś jeszcze pisze w Polsce historię literatury? Oczywiście Przemysław Czapliński”. Samotnicze, tytaniczne przedsięwzięcie, podejmowane już nie w zespołach, nie w seriach, nie w projektach, ale w pojedynkę, to w przypadku tego badacza zwieńczenie jego wieloletniej pracy nad powojenną polską prozą.
Z pewnością wszystkie prace Czaplińskiego – szczególnie Ślady przełomu, Literatura polska 1976-1998 i Kalendarium życia literackiego 1976-2000 – mają znaczący wpływ na Rozbieżne emancypacje, potwierdzając prawdę, która wśród historyków literatury funkcjonuje na prawach sloganu: kto wcześniej nie zestawia i nie porządkuje, dużej syntezy nie napisze. Dla porządku warto dodać, że Czapliński, mimo milczenia od 2016 roku, jest stale obecny w życiu literackim jako juror, dyskutant, panelista, a także współautor i współpomysłodawca projektów zbiorowych, jak chociażby O jeden las za daleko (z Joanną B. Bednarek i Dawidem Gostyńskim, 2019) czy To wróci. Przeszłość i przyszłość pandemii (z Joanną B. Bednarek, 2022). Dwie ostatnie książki pokazują Czaplińskiego jako uważnego obserwatora zjawisk społecznych, które wydają się mu ważniejsze od wyalienowanej z kontekstu historii literatury, ale także jako socjologa, filozofa i kulturoznawcę. W recenzowanej książce badacz wraca do swoich podstawowych zatrudnień, choć nie usuwa w cień ich kontekstów. Przeciwnie, jak się niebawem okaże, to właśnie konteksty i nawiązania czynią tę publikację jeszcze bardziej interesującą i potrzebną.
Czapliński nazywa swoją książkę „przewodnikiem”, nawiązując do modnej ostatnio formuły opowiadania o przedstawianych wydarzeniach lekko i różnorodnie. Przewodniki wiodą odbiorców przez skomplikowane ścieżki zagadnień przyjemnymi traktami, pośród zdjęć, tabel, wykresów i diagramów. Jest to wiedza uporządkowana i poukładana. Nie inaczej jest w tej pracy. Rozbieżne emancypacje składają się z siedmiu części: Wymiana środka. Kultura i społeczeństwo (1976-1985), Zaangażowanie i osobność: transformacje literatury 1985-1995, Kłopoty z emancypacją, Gatunki niefikcyjne, Gatunki ultrafikcyjne: fantastyka 1975-2020, Węzły zbiorowej tożsamości, Rewidowanie mapy. Europa wyobrażona w literaturze polskiej (od połowy lat 80. XX wieku do schyłku drugiej dekady XXI wieku). Czytelnik poprzednich książek poznańskiego badacza rozpozna w tych tytułach znane już sobie tropy, nie tylko ze Śladów przełomu, ale i z Poruszonej mapy. Tropy te jednak rozłożone są na nowym terenie, ponieważ przewodnik kończy się w roku 2020. Badacz nie wiedzie nas ku żadnym zaskoczeniom, ale potwierdza to, że żadnych zaskoczeń literackich w czasach najnowszych nie będzie.
Książka ma zwartą i konsekwentną strukturę, co jest jej niewątpliwą zaletą. Rozpoczyna ją anonsujący całość wstęp, wieńczą prognoza historycznoliteracka czasów najnowszych i pokaźny indeks nazwisk. Każdy rozdział zaczyna się od krótkiego streszczenia całości, przypominającego spotykane w eposach zwięzłe zagajenia. Wewnątrz rozdziałów napotkamy na odpowiednio zaznaczone wcięciem i inną czcionką teksty źródłowe, uporządkowane graficznie problemy i zagadnienia, a także wybrane opracowania i polecaną literaturę. Badacz nie stroni także od wyliczania tytułów książek, które w swoich rozdziałach celowo pominął. Taka struktura przewodnika wydaje się nie tylko poręczna czy wręcz konieczna (z uwagi na rozmiary książki), ale także uczciwa. Czapliński wyraźnie zaznacza, ku jakiej koncepcji historii literatury się skłania, a jakiej nie wybiera. Scharakteryzowałabym ją jego własnymi słowami: „Wojny kulturowe i polityka tożsamości uświadamiają, że jedną z najważniejszych tendencji kulturowych ostatniego trzydziestolecia było dążenie tożsamościowe – jednostkowe bądź zbiorowe dążenie do określenia swojej tożsamości i do zapewnienia jej warunków istnienia”.
W tej materii Czapliński pozostaje od dawna mistrzem struktur czytelnych i wyraźnie zarysowanych. Jeśli pisze o Izabeli Filipiak, kontruje jej prozę osiągnięciami Olgi Tokarczuk; gdy wybiera na bohatera Józefa Tischnera, dodaje do niego natychmiast pisarkę kobiecą, by zaznaczyć wyraziste przeciwpole dla teologii krakowskiego myśliciela. Taka metoda ma więcej zalet niż wad, jeśli zastosuje się ją w gatunku, jakim jest omawiana synteza historycznoliteracka. Czytelnik wówczas widzi, czym był kryzys koncepcji rzeczywistości połowy lat siedemdziesiątych, jak Solidarność wpłynęła na rozwój kultury po 1980 roku i w jaki sposób oddziałało na literaturę po 1989 polsko-niemieckie pojednanie. Opowiadanie jako praktykę społeczną, a nie historycznoliteracki obowiązek, wyznaczają w Rozbieżnych emancypacjach także tytuły rozdziałów. Badacz pisze więc o „kobiecie rozproszonej”, „sublokatorce”, „społecznym teatrze płci”, „poszerzaniu stereotypu” czy geopolityce.
O tym, że punktem wyjścia dla działań literaturoznawczych są dla niego zawsze uwarunkowania społeczne, powiadamia także w tytułach zanurzonych mocniej w sprawach poetyki i estetyki. W książce znajdziemy więc także rozdziały mówiące o „poetyce zbieractwa uczestniczącego”, „Zagładzie jako problemie estetycznym” czy „poetyce wizytacji”. Najbardziej widoczne wydają się w tej książce kategoryzacje, czyli to, co badacz poznański, jak się zdaje, wyjątkowo lubi i za co jego książki najbardziej się ceni. Weźmy część ostatnią – będącą poszerzoną i zmienioną wersją wielu dociekań znanych z Poruszonej mapy. Odbiorca znajdzie w niej treści o nazwach (kolejno): „poetyka wizytacji”, „poetyka zbieractwa uczestniczącego”, „zbieractwo uczestniczące i nowe atlasy”, „zbieractwo uczestniczące i odwrócony transfer”, „poetyka fingowania języka”, „poetyka fingowania historii”, „Rosja w nas”, „Wschód w nas” i „podsumowanie”. Efektowne metafory, odcinające się od nazewnictwa dotychczasowego literaturoznawstwa, wprowadzają w tak zawikłaną materię, jaką są podróże, ruchy i migracje w prozie po 1989 roku, ład i porządek. Gest porządkowania, nie przez wszystkich lubiany, wydaje się fundamentalnym sprzeciwem wobec glątwy językowej poststrukturalizmu. Duża część polskiego modernizmu opisywana była właśnie językiem sylwy (skądinąd omawianym w Rozbieżnych emancypacjach dość krytycznie), który niejednego zwyczajnego czytelnika jedynie upewnił w racji, że historia literatury polskiej pisana po przełomie roku 1989 nie jest czymś nadającym się do czytania. Czapliński tworzy zupełnie przeciwną wizję, nawet jeśli co nieco w niej ubarwia, usztywnia czy z niej usuwa. Jako się rzekło, jest to jego wizja, napisana jednak z zamiarem, aby była do czytania. I czyta się ją – dodam prywatnie – z wielkim zainteresowaniem.
Odpytywana przez redaktorów czasopisma „Tekstualia” Teresa Walas, autorka jednej z najważniejszych propozycji tworzenia powojennej historii literatury w Polsce, odpowiadała, że jeśli czekają nas w tej materii jakieś zmiany, to pójdą one raczej w kierunku uproszczeń i popkultury, a nie wąskiej specjalizacji. Monument napisany przez Czaplińskiego śmiesznie byłoby nazywać pigułką, niegrzecznie – pigułą. Sam autor nazywa go „historycznoliterackim monster truckiem”, sięgając po tę zręczną metaforę zapewne też dlatego, że w rozmiarach i rozmachu swojej książki dostrzega cechy pewnej potworności, którą sam lubi mapować w estetykach XXI wieku. Oczywiście, można mieć do tej wielkiej mapy uwagi. Entuzjastycznie przyjmuję chociażby rozdziały referujące najważniejsze dyskusje wokół książek prozatorskich, takich jak Absolutna amnezja Izabeli Filipiak czy Hanemann Stefana Chwina; podobają mi się także rozdziały genologiczne. Szczególnie część poświęcona reportażowi to rewelacja. Czapliński łączy kongenialną wiedzę o rynku książki z socjologią czytelnictwa. Niezupełnie jasne wydaje mi się odcinanie z książki poezji, szczególnie, że w czasach literackich „monster trucków” podziały na poezję i prozę powoli przestają mieć rację istnienia. Nawet gdyby poezję traktować tylko jako kontekst prozy, książka wiele by na tym zyskała. Brakuje mi w niej również mocniej zaznaczonej ekoliteratury, która przecież wybucha wcale nie po 1989 roku, ale znacznie wcześniej, wytrwale towarzysząc wszystkim wielkim inwestycjom przemysłowym PRL-u, zarówno jako proza, reportaż czy poezja. Brakuje mi także większego zróżnicowania w rozpoznaniach dotyczących literatury po 2020 roku, którą Czapliński w zakończeniu jedynie sonduje, ale jakby z pewnym niedowierzaniem, przyjmując za pewnik, że piśmiennictwo nie rozwija się równie szybko, co rzeczywistość.
Moje zawiedzione oczekiwania niech jednak czytelnik zechce widzieć jako część przyjętej już poetyki opisywania bezcennych osiągnięć historycznoliterackich Czaplińskiego. Można sobie wyobrazić, że książka bogatsza o to, czego mi w niej brakuje, liczyłaby nie tysiąc stron, a tysiąc pięćset i byłaby już nie tylko nie do czytania, ale i nie do udźwignięcia – i to dosłownie. Cieszę się, że Rozbieżne emancypacje powstały i mam nadzieję, iż rzecz ta nie będzie tylko głosem wołającego na puszczy.