Odrosnąć od dna i zaszumieć
Paulina Subocz-Białek
Oszczędne w metafory, ale nie w środki poetyckie w ogóle! Tych jest tu wiele – wierszowanie „stacjonarne” Anny Nasiłowskiej wybrzmiewa przede wszystkim kondensacją emocji.
Nierzadko są to uczucia sprzeczne, jak „rower stacjonarny” (z wiersza sanatorium I) czy „chrome” (jak z wiersza tytułowego), bo niekochane, nieukojone, niechciane. Poetyka Nasiłowskiej jest oparta na kontrastach i grze opozycji: mogą to być sprzeczności semantyczne, mieszane uczucia, zróżnicowana nastrojowość czy też łączenie konwencji. Mamy więc i groteskowość, i tragikomiczność, filozofię starożytnych i współczesnych – uliczną. Wszystkie te elementy są bardzo wyważone, chciałoby się rzec – perfekcyjnie zmontowane. To dlatego, że podmiot liryków Nasiłowskiej jest uważny. Doświadcza i obserwuje. Czuje i poddaje refleksji. Bawi się i cierpi. Dystansuje się i służy. Jest w tym wszystkim wyjątkowo autentyczny.
Anna Nasiłowska przedstawia rzeczywistość, nie mitologizując jej, maluje „taki pejzaż”, jaki mamy: w Polsce, na wschodnich rubieżach i za wschodnimi granicami. Gorzkie portrety otula jednak empatią i raczej zapytuje, niż stwierdza. Nie moralizuje. Stanowcza jest natomiast w diagnozowaniu artystycznych opisów świata. Dodajmy jeszcze, że jest to świat wojenny, dotknięty kataklizmami przemocy i cierpienia znanego z ciemnych kart historii. Świadectwem takiej diagnozy jest choćby fragment utworu pisz: „Nasza dykcja / uboga krewna romantyków, nie zna krzyku. / Umiemy tylko rozpadać się / cicho szemrząc: / Nie tak miało być”.
Wiersze stacjonarne dzieli cezura perspektywy. Z jednej strony otrzymujemy zbiór tekstów bardzo osobistych, zakorzenionych w doświadczeniu choroby i rekonwalescencji bohaterki mówiącej w wierszach, ale też uczestniczącej w cierpieniu innych współpacjentów, współwięźniów szpitala. W drugiej części autorka umieściła cykl liryków będących odpowiedzią na współczesność. Łucja Dudzińska – redaktor tomu – słusznie stwierdza, że „Nasiłowska nie pozwala odwrócić wzroku”. Dzieje się tak przede wszystkim dlatego, że sama wytrzymuje kontakt z tym, co trudne. Albo wyrusza „wieczorem z dworca zachodniego / topiącego się w polskim błocie” (do Lwowa), albo wyznaje stwarzając bardzo autentyczny obraz wewnętrzny: „byłam trochę szczęśliwa / a trochę przerażona / bo nie w mojej mocy / odwrócić zło które już się stało” (koniec wierszy stacjonarnych).
To, co mnie jednak zatrzymuje najbardziej, pragnęłabym określić słowami samej poetki, która jako krytyczka i historyczka literatury opisywała tak kiedyś pewną zależność wierszy Urszuli Kozioł. Z tej recenzji odnotowuję to, co odnajduję w wierszach stacjonarnych: „precyzję filozoficznej analizy, która nie opuszcza jednak terytorium języka poetyckiego”. Wszystko tu dzieje się bowiem w ramach zakreślonych przez wiersz, a domyka się formalnie w pointach rozgrywanych jak pulsujący rytm czy refren dłuższego utworu muzycznego.
Znajdujemy tu warstwy i podszewki wierszy. I nie idzie tylko o dualizm przedstawianych sytuacji, ale też o kostium, sztafaż. I wreszcie – aluzje! Noc szpitalna jest doskonałym przykładem utworu, który angażuje czytelnika na wielu poziomach, gdyż stanowi rodzaj spiętrzonej konstrukcji semantycznej. Wirtuozeria w użyciu dobrze zakamuflowanych środków poetyckich sięgających po różne rejestry, np. komizm i tragizm słowny i sytuacyjny, sprawiają, że mamy do czynienia z poezją niepośledniej miary. Oto podmiot ukazuje cierpienie mężczyzny, który w szpitalnej ciemności wzywa „Elę! Elę!”. Jego wołanie staje się centralnym punktem utworu. Jest wyrazem desperacji bohatera dotkniętego „ciemnością demencji”, a równocześnie elementem rzeczywistości, który absorbuje całą społeczność – innych pacjentów. Jego cierpienie i krzyk stają się poniekąd sprawą publiczną, w której wszyscy mimowolnie stają się świadkami tego bólu. Ale nie tylko cierpiący mężczyzna wzywa „Eli, Eli”, w finalnej części wiersza pojawia się pytanie podmiotu: „czemu go opuściłaś?” Wyraźne to nawiązanie do słów Jezusa umierającego na krzyżu („Eli, Eli, lema sabachthani?”). Biblijna aluzja wprowadza oczywiście wymiar metafizyczny, a zarazem wskazuje na absurdalność sytuacji – to wszak ktoś z zewnątrz dostrzega kulturowy i duchowy kontekst. To obserwatorka stawia pytanie, które w prymarnym kontekście wypowiadałby sam cierpiący, przez co zaciera się granica między subiektywnym cierpieniem a współodczuwaniem. Doświadczenie jednostki podlega uniwersalizacji. Zabieg zmiany perspektywy wprowadza inne jeszcze poziomy możliwych odczytań. „Czemu go opuściłaś?” to nie tylko pytanie o utraconą miłość, to także refleksja na temat opuszczenia w ogóle, zarówno w sensie ludzkim, jak i duchowym. A sens ten wydobywa osoba, która na końcu utworu zawoła: „miej litość / pozwól nam spać”. A w poincie wybrzmiewa żart. Strój podmiotu to bowiem nierzadko kostium komika bawiącego się czarnym humorem i wyrafinowaną ironią. Element absurdu łączy się z tragiczną stroną całej sytuacji. Choć jest wyrazem empatii, ma też odcień ironiczny, wyraża tak naprawdę poczucie bezsilności, zapętlanej jak powtarzające się w wierszu zawołania. Zagubienia. Pod warstwami najlepszych, najbardziej udanych żartów skrywają wszak wiersze Nasiłowskiej najgłębsze pęknięcia wzruszeń, sensów bardzo niedoraźnych.
Jest jeszcze Lwów Anny Nasiłowskiej, którego autorka nie chce zamknąć w idealnym obrazie, raczej chce pokazać go jako miasto, które zmienia się, ewoluuje i „wypływa” ze swojego historycznego, literackiego utrwalonego obrazu. Mamy więc tu także rozmowy metapoetyckie. Poprzez gest urealnienia Lwowa poetka ukazuje miasto jako miejsce pełne sprzeczności – piękna i wojny, tradycji i nowoczesności. Kontrasty służą budowie złożonych, niejednoznacznych obrazów, w czym jest największa moc tych wierszy. Te bezpretensjonalne, minimalistyczne kompozycje mówią o złożoności świata i jego poznawania, a nade wszystko o niejednoznaczności natury ludzkiej, człowieczeństwa wystawianego wciąż na próbę. Jest to próba otwarcia na przestrzeń autentyczności, począwszy od Lwowa, który nie jest już tylko symbolem przeszłości, ale również przestrzenią walki o pełną napięć przyszłość. Ożywiony Lwów Nasiłowskiej, który „kipi”, który „ma gorączkę” i który „żyje szybkim życiem”, to nie tylko miasto, ale stan emocjonalny. Może obok Lwowa Zagajewskiego będziemy mieli jeszcze inny? „Ten sam Lwów / i Lwów zupełnie inny?”.