Porażkowanie i (prze)trwanie

Inga Iwasiów

Wstęp do tej książki pozapalał mi w głowie liczne pytania. Temperatura wzrosła, gdy się okazało, że jestem jedną z bohaterek. Autorka poświęciła parę akapitów moim zmaganiom z PiS-owską propagandą w czasie protestów Strajku Kobiet. Musiałam się więc skonfrontować z tytułową formułą „nieznaczności”, zwanej też „porażkowaniem”. Oba te pojęcia naruszają imperatyw dążenia do sukcesu. Jesteśmy nim co prawda zmęczone i zmęczeni, ale przecież wylogowanie się z wyścigu szczurów ma przede wszystkim popkulturowe uzasadnienia, skoro alternatywne idee to wszelkiego rodzaju slow, mindfulness i opiekowanie się sobą.

Porażkowanie wydaje się czymś dla przegrywów, znanych z książki Jacka J. Halberstama Przedziwna sztuka porażki (polskie wydanie w tłumaczeniu Mikołaja Denderskiego). Ten zbiór esejów – radośnie nawiązujący do niewesołego zdania Becketta „chybiać lepiej” – wywołał w Polsce wiele dyskusji. Halberstam pokazał przeploty queerowych i na wskroś współczesnych tożsamości. Jak queer oznacza „zmącenie” kategorii płciowych i genderowych, tak każda żyjąca dziś osoba poddawana jest tak wielu sprzecznym bodźcom, że uratować ją może tylko odwaga kręcenia się w kółko, dokonywania wyborów na chwilę. Czyli „porażkowania”? – zadawałam w myślach pytanie, odnosząc je do siebie. Przecież w walce ulicznej nie chodzi o klęskę. Nawet bierny opór skierowany jest ku świetlanej przyszłości, chce rozbijać złogi złej polityki, drapieżnych relacji społecznych. Stać się „siłą bezsilnych”, by nawiązać do formuły Vaclava Havla. Techniki tego rodzaju opisała Ewa Majewska w książce Kontrpubliczności ludowe i feministyczne. Wczesna »Solidarność« i Czarne Protesty.

Istnieje różnica między „przegrywami” a „nieznacznymi”, czytam we wstępie. Ci pierwsi mają swoich bohaterów, takich jak serialowi Kiepscy, krewni rodziny Bundych, w każdym odcinku sitcomu spadający niżej. Mają kanały komunikacji, nie tylko incelskie, choć o tej grupie myślałam przede wszystkim. Czy zwalanie winy za wszystko na dziki kapitalizm i toksyczny liberalizm nie jest naszym narodowym kontrsportem? Nie być jak inni, grać w gry i czekać, aż matka poda zupę, zdaje się stylem równoprawnym z bardziej angażującym osiąganiem sukcesu. Mamy nasz pas rdzy, nasze zapadające się nad kopalniami miasta, nasze dzieci z farm, czyli PGR-ów. Narrację globalnej Północy zasilamy własną: o późnym dołączaniu do wolnego świata i jeszcze późniejszym rozpoznaniu jego niesprawiedliwych wymagań. Literackimi reprezentantami porażkowców są w książce bohaterki i bohaterowie Doroty Masłowskiej, Zyty Rudzkiej, Grzegorza Bogdała i Mateusza Górniaka. Ta kategoryzująca podpowiedź wydaje mi się bardzo ważna.

Rozpięta przez Agnieszkę Daukszę siatka pojęciowa mówi też o statystach historii oraz o historiach potencjalnych. Statyści zdają się mieć nikły wpływ, ale są niezbędni. Gdy o tym myślę, nadal czuję niezgodę na przyjęcie takiej roli, choć Łucja Iwanczewska zapewnia na skrzydełku okładki, że w konstelacji mikroświatów Daukszy odnajdzie się każdy z nas. Bliżej mi do konceptu historii alternatywnych. Wierzę w posiadaną przez nie moc kruszenia tego, co się wydaje twarde, monolityczne, konieczne. Bez opowiadania  o tym, co alternatywne, nie ma wyjścia z impasu, w którym tkwimy. Autorka wychodzi naprzeciw wątpliwościom, które tu referuję: jak czerpać z porażki? Nie tyle „uczyć się na własnych błędach”, ile „naśladować mechanizmy przyrostu kapitału, kumulować porażki, multiplikować je, przetwarzać, inspirować się nimi, tworzyć na nie popyt”. Wyżłobić i poszerzać koleiny propozycji alternatywnych – dopowiadam własnym językiem.

Żeby lepiej zrozumieć ratunkowy pomysł autorki, trzeba przejść do znakomitych analiz przypadków oporu przydarzającego się ludziom nieznacznym, a przede wszystkim ich reprezentantom/reprezentantom. Eseistka proponuje zmącenie przekonań, przełamanie skali powszechnych ocen życiowego dorobku szarych ludzi, bohaterów zbiorowej wyobraźni, artystek/artystów. Na scenę społeczną wchodzą performerki i performerzy niebojący się śmieszności, budzący zażenowanie, powtarzający akty bezsilności – wytwarzający nieosiągalną innymi środkami niemal lustrzaną reakcję publiczności. Miękkie akty bezsiły czasem odbywają się w bezpiecznych przestrzeniach teatru czy galerii, ale często przekraczają te umowne terytoria i „zaczepiają” przechodniów. Bezsiła i śmieszność dają otuchę, której tak bardzo potrzebujemy. Są to, jak napisała Rebecca Solnit w Nadziei w mroku (tłum. A. Dzierzgowska, S. Królak), zmiany, nicowanie zasad uznawanych za nienaruszalne – jak zrobiła to Sinéad O’Connor rwąca na strzępy zdjęcie papieża, by przeciwstawić się zmowie milczenia w sprawie pedofilii. Za „obrazę uczuć religijnych” piosenkarka zapłaciła utratą kontraktów, wpisała się jednak trwale do kronik walki z przemocowymi strukturami takimi jak kościół katolicki przekonany o swej bezkarności.

 Agnieszka Dauksza wśród wielu przykładów praktyk porażkowych przywołuje „żenujące kobiece performanse” w wykonaniu Joanny Szczepkowskiej. Ten bardziej znany, czyli ogłoszenie w Dzienniku Telewizyjnym końca komunizmu, i ten rezonujący przede wszystkim w środowisku teatralnych bywalców – pokazanie pośladków i hajlowanie w spektaklu Krystiana Lupy Ciało Simony. Dauksza widzi w tych pozornych wybrykach ważną strategię, ożywcze samoośmieszenie „zaczepiające” publiczność, która nie może przejść nad nim do porządku dziennego. Podobne są działania Manueli Gretkowskiej, w tym założenie Partii Kobiet niemającej szans na wejście do parlamentu. Zastanawiam się jednak, czy Szczepkowska i Gretkowska chciałyby się zaliczyć do „nieznacznych” z tego powodu, że reprezentują podrzędne w patriarchacie racje kobiet? Czy na pewno pracują na tym samym paliwie ideowym? Gdy się nad tym zastanawiam, uznaję wystąpienia Szczepkowskiej za ryzykanctwo, prowokacje Gretkowskiej zaś za taktykę nastawioną na konkretne cele.

Interpretowanie pojedynczych i grupowych (jak strajki) aktów oporu, powtarzanie ich, uwalnianie skumulowanych w ciałach lęków, współbycie z widmami, obecność strzępków, skrawków, przystanie na wyjście poza nowoczesną ideę postępu mogą odsłonić „jakąś” przyszłość. Myślaną tu i teraz, bo innej okazji nie będzie.

Agnieszka Dauksza przeprowadza nas przez łańcuchy okoliczności, piętrzy przykłady i przypadki; składa, zestraja, rozdziela koncepty. Przestawia znaki wartości. Nieznaczność przestaje być drugą stroną sukcesu. Przegrana opozycją wygranej. Oczywiście koniec końców chodzi o alternatywy wobec wszystkiego, co wysysa z nas życie, nie jest to jednak „przejęcie władzy”. Czytając kolejne rozdziały, pogodziłam się z własną nieznacznością. Nie tą narzucaną przez oponentów, lecz tą, która mnie rozpiera, buduje i uzasadnia podejmowanie działań, w tym twórczych. Taka to, porywająca intelektualnie i emocjonalnie, narracja przetrwania.