Otworzyć furtkę do patrzenia na obrazy

Z Grażyną Bastek rozmawia Juliusz Gałkowski

Fot. Krzysztof Dubiel

Fot. Krzysztof Dubiel

Która jest to już twoja popularna książka o sztuce?

To trzecia publikacja książkowa. Pierwszą był doktorat…

…ale to praca naukowa, nie popularyzatorska…

Tak, ale książkę wydałam później jako rodzaj podręcznika dla historyków sztuki, głównie studentów, popularyzującego wiedzę na temat tajników warsztatowych, funkcjonowania warsztatów dawnych mistrzów. Nie było wtedy w Polsce, i chyba nie ma do tej pory, książki, która by streszczała prowadzone co najmniej od czterdziestu lat badania na temat warsztatów artystycznych. Drugą była malutka, niszowa książeczka, zbiór esejów poświęconych obrazom związanym z medycyną i chorobami. Nosiła ona tytuł Sztuka i medycyna. Są w niej opisane obrazy, które przedstawiały choroby zobrazowane przez znanych malarzy. Ich twórcy zazwyczaj jednak nie wiedzieli, że przedstawiają konkretne dolegliwości i ich objawy, dla nich to były realistyczne przedstawienia świata oraz jego różnorodnych curiosita, które obecnie lekarze diagnozują jako konkretne choroby.
Natomiast eseje zgromadzone w Rozmowach obrazów powstawały od wielu lat i są wynikiem współpracy z wieloma periodykami. Na samym początku z dwutygodnikiem.pl, następnie – zresztą bardzo regularnie i przez wiele lat – z „Newsweek Historia” oraz sporadycznie z „Art and Business” i „Przekrojem”. I tak przez lata zgromadziłam całkiem spory materiał. Kiedy PWN zaproponowało przygotowanie książki, okazało się, że tekstów jest dużo i trzeba je rozdzielić na dwa tomy. Zaczęłam myśleć, jak ten materiał przedstawić, bo nie chciałam, aby były to tylko przedruki publikacji sprzed lat. Zastanawiałam się, jak połączyć opisane w pojedynczych esejach dzieła i według jakiego klucza. Wyszło na to, że są to najczęściej pary, chociaż w pierwszym tomie znalazły się też zestawiania trzech dzieł.

I jak postanowiłaś je pogrupować?

W pierwszym tomie skupiłam się na tematach, wątkach, motywach, a w drugim na kwestiach artystycznych, czyli na przykład na kolorze, fakturze, dukcie pędzla, malarskiej przestrzeni i iluzji. Zależało mi również na tym, aby spotkania obrazów były niejednoznaczne, żeby zachęcały czytelników do patrzenia, do samodzielnego myślenia, do wyzbycia się strachu przy obcowaniu z obrazami. Historia sztuki wybudowała wieżę z kości słoniowej, osobną wiedzę z hermetycznym instrumentarium i okazało się, że to ludzi onieśmiela, zniechęca do tego, aby się o sztuce wypowiadać nawet w sposób amatorski. Wydaje im się, że się „nie znają”. A moim zdaniem o sztuce może mówić każdy, bo nie istnieje tylko dla wybranych, the happy few, jak mawiają Anglicy.
Połączenia obrazów dawnych ze współczesnymi albo obrazów pochodzących z różnych ośrodków artystycznych wykorzystałam do tego, aby pokazać, że niezależnie od tego, gdzie i kiedy powstały, mają ze sobą wiele wspólnego. Co więcej, te wspólne wartości mogą się zrodzić w oku, w odczuciu patrzącego, a nie w intencjach artysty. Wielokrotnie również podkreślam, że nie ma jednej interpretacji obrazu. Przytaczam wiele rozmaitych wykładni i opinii, po to by wskazać, że na obrazy można patrzeć z wielu rozmaitych stron. Oczywiście są twarde fakty: zleceniodawcy, miejsce powstania, daty, cele i funkcje dzieła, ale pozostaje wciąż bardzo szerokie pole dla wyobraźni, dla wewnętrznych odczuć i skojarzeń. I to chyba był mój główny cel – otworzyć furtkę do patrzenia na obrazy. Starałam się pisać bardzo prostym językiem, a jeżeli stosowałam specjalistyczne terminy, to zawsze są one w książce wyjaśnione.

Doskonale wiesz, że kiedy stykamy się z kimś, kogo interesuje obraz, to najczęściej pyta: a co tam jest namalowane? Natomiast twoja książka, a zwłaszcza drugi tom, idzie w kierunku opowiedzenia nie o tym, co jest, ale jak to jest namalowane. Czy ludzi jeszcze interesuje, jak coś jest malowane?

Mam nadzieję, że jeszcze tak…

Nadzieję?

Tak, mam taką wielką nadzieję, bo to moja pasja. Uwielbiam patrzeć na obrazy i niekoniecznie je wnikliwie interpretować, raczej analizować, w jaki sposób są namalowane. Jakie było podejście artysty do tematu, który przedstawił, jak zobrazował pewne kwestie. Tego polskie szkoły i polskie uczelnie nie uczą, czyli nie dają umiejętności patrzenia na obrazy i rozumienia środków oraz efektów artystycznych. Nie wiem, jak jest teraz, ale kiedy ja studiowałam, nie uczono „gramatyki” malarstwa. Nie uczono dostrzegać tego, w jaki sposób artyści osiągali efekty artystyczne. A jest to bardzo intrygujące. Poza tym – i mam nadzieję, że to widać w mojej książce – kwestie czysto artystyczne nie są, bo nie mogą być, oddzielone od treści i wyrazu. Rembrandt tak namalował zakochanych Izaaka i Rebekę, że jego malowidło skrzy się i żarzy. Sam sposób malowania, sposób kładzenia farby, sama jakość farby, która przypomina żarzącą się lawę – mówią o gorącej miłości bohaterów. W tym przypadku środków artystycznych nie da się oddzielić od tematu i treści obrazu. To, co jest namalowane, zostaje podkreślone poprzez to, jak jest namalowane. Są to dla mnie nierozdzielne kwestie. Sposób malowania buduje wyraz i charakter obrazu i podkreśla to, co jest na nim przedstawione. Oczywiście w ramach pewnych konwencji, bo przecież inaczej maluje van Eyck, a inaczej Manet.

A skoro twoim zdaniem technika jest tak istotna, to czy książka nie powinna pójść dalej, nie powinna jeszcze dokładniej tłumaczyć?

Planuję kolejną książkę. Dwa tomy Rozmów obrazów są zbiorami tekstów, które wcześniej powstały i były publikowane. Mają tylko nowy klucz ich połączenia i dopisane wstępy do poszczególnych rozdziałów. W głowie buduję jednak kolejną książkę o roboczym tytule Gramatyka malarstwa. Będzie ona opowiadać o języku malarskim i jego składnikach. Nie myślę o takich elementach jak grunt czy podmalówka. Będę raczej pisać o świetle, kolorze, fakturze, przestrzeni – o tym wszystkim, co buduje malarską gramatykę, co decyduje o języku malarskim. Zależy mi na tym, aby nowa książka stała się przewodnikiem po malarstwie, a jednocześnie zawierała ilustrowany słownik terminów artystycznych.

Kiedy słucham o twoich dokonaniach i planach wydawniczych, natychmiast przypomina mi się stwierdzanie, że obraz jest wart tysiąca słów. I muszę zapytać, dlaczego twoim zdaniem jeszcze warto pisać o sztuce, dlaczego warto utrwalać swoje myśli w formie słowa drukowanego?

Dlatego że wszystko zaczyna być takie ulotne i tymczasowe. Wszystko nam ucieka. Ludzie mają coraz mniej czasu na czytanie, na zastanawianie się, analizowanie, zajmują się coraz większą liczbą rzeczy na raz. Może zatem warto im ułatwić patrzenie na sztukę, dać do tego proste narzędzia. Poza tym współczesna sztuka jest już całkowicie inna niż dawna. Zanika podział na malarstwo, rzeźbę i inne gatunki. Język sztuki dawnych mistrzów staje się coraz bardziej niezrozumiały. Mam wrażenie, że nie tylko zwykli widzowie, ale nawet niektórzy współcześni malarze nie wiedzą, co to jest laserunek czy impast… Zaczynają to być kwestie powoli zapominane i stają się wiedzą tajemną. Bogactwo i wyrafinowanie dawnego języka sztuki powoli odchodzi. A cechą kultury europejskiej, o ile w ogóle nie predyspozycji człowieka, jest to, że słowo znaczy dla nas bardzo wiele. Zatem w słowach chciałabym zachować opis dawnego języka artystycznego, reguł sztuki dawnej. Chciałabym, abyśmy nie zgubili klucza do czytania i rozumienia języka malarskiego wielkich europejskich mistrzów. Nie możemy postrzegać sztuki wyłącznie przez temat. Ta umiejętność zresztą też zanika - kto w obecnych czasach rozumie ikonografię sztuki chrześcijańskiej czy tematy mitologiczne?   (…)