Klucz do twórczości

Maciej Robert

Przede wszystkim jednak zapiski te są niezwykłym dokumentem zaświadczającym o skomplikowanym życiu wewnętrznym artysty, a także ponadgatunkową hybrydą, w ramach której dziennik intymny łączy się z autobiografią, doraźną publicystyką i filozoficznym esejem. Nie brakuje tu także prozy poetyckiej oraz groteskowych Bajek dla dzieci poniżej trzech lat bliskich w absurdalnym tonie temu, co Ionesco przedstawiał w swoich sztukach; nie ma jednak wątków ironicznych – to teksty niezwykle poważne, wręcz bolesne, fundamentalne dla zrozumienia Ionesco jako artysty i Ionesco jako człowieka. Mimo tego, że tom jest wyborem tekstów powstałych na przestrzeni co najmniej trzydziestu lat (Ionesco pisał większość tekstów około roku 1967, ale czerpał obficie z zapisków czynionych od 1934 roku, zestawiając je ze sobą lub je sobie przeciwstawiając, a nierzadko tworząc z nich osobliwe kolaże), nie można w ich przypadku mówić o jakiejkolwiek przypadkowości. Teraźniejszy przeszły, przeszły teraźniejszy to tom spójnie skonstruowany, łączący zapiski z czasów wojny z politycznymi perorami tworzonymi na gorąco w trakcie wojny sześciodniowej w 1967 roku – odwołujące się do tytułu tomu połączenie dwóch czasów pozwala autorowi na snucie osobistej i wielowątkowej opowieści o immanentnym złu, któremu od niepamiętnych czasów hołduje ludzkość.

Kiedy porównuje się zapiski z obu okresów – do czego sam Ionesco poniekąd zachęca – można zauważyć ciekawą przemianę ich autora. Pomimo deklarowanej nieprzerwanie niechęci do przedstawicieli gatunku ludzkiego („Wszyscy krzywdzą wszystkich, każdy każdemu sprawia bol” albo „My wciąż żyjemy pośród najbrzydszych ludzi na ziemi, pośród kretynów, gburów, potworów, które chcą nas pożreć” – cytaty można by mnożyć) autor Łysej śpiewaczki zmienia się na oczach czytelników. Tuż po trzydziestce (początek lat czterdziestych) zwraca się raczej przeciwko własnej, powoli go zawodzącej i frustrującej cielesności („Gdzie zniknąłem? Gdzie jestem? Bo ten, którego widzę, nie może być mną: już brzuchaty, już trochę łysiejący, z owłosionym, spoconym ciałem, z wydzielinami dorosłego człowieka, zbyt lepki – ja. Ja, którego tak odstręczało galaretowate ciało dojrzałych kobiet i mężczyzn!”), podkreślając, że wspinaczka na szczyt życia jest już przeszłością i od teraz będzie schodził powoli w ukrytą w cieniu dolinę. Ćwierć wieku później po tamtym kryzysie nie ma już śladu – Ionesco, owszem, jest jak zwykle krytyczny, ale już nie użala się nad sobą, tylko z zaskakującą nadgorliwością snuje polityczne dysputy, tropiąc zwłaszcza wszelkie przejawy antysemityzmu, także u najbliższych.

Jeden z najważniejszych fragmentów Teraźniejszego przeszłego, przeszłego teraźniejszego dotyczy wspomnienia „ostatniego” (dlaczego jest tu potrzebny cudzysłów – o tym za chwilę) spotkania z ojcem, który wyzwał podobno syna od „żydowskich pachołków” (Ionesco senior, polityczny oportunista, rewidujący swoje poglądy wraz z kolejnymi zmianami władzy, miał do syna pretensje, że ten krytycznie odnosi się do Żelaznej Gwardii). Konflikt z ojcem urasta do głównego tematu, choć jego postać pojawia się nader rzadko – ale za to w kluczowych momentach. Wszak pierwsze zdanie Teraźniejszego przeszłego, przeszłego teraźniejszego brzmi: „Szukam w pamięci pierwszych obrazów ojca”. To właśnie ojciec wpłynął bowiem na losy Ionesco najbardziej. Po rozwodzie z żoną, dzięki wykorzystaniu pozycji prawnika i zniszczeniu notarialnych dokumentów, ojciec Ionesco odebrał żonie prawa rodzicielskie, przejął opiekę nad synem i wyjechał z nim do ojczystej Rumunii. Młody Ionesco, nienawidzący Rumunii i tęskniący za matką pozostałą we Francji, obrócił się przeciwko ojcu, by w końcu zerwać z nim wszelkie kontakty. Ale w zapiskach powracał do niego obsesyjnie – ojciec, nawet jeśli fizycznie nieobecny, zawsze stoi gdzieś z boku. „Czuję jego obecność, jest jak cień, długi cień” – pisze autor, przeciwstawiając konformistyczne poglądy ojca własnej szlachetności i nieprzejednaniu.

Tak to przynajmniej wygląda przy naskórkowej lekturze zapisków. Uważny czytelnik zauważy jednak – co podkreśla także Jan Gondowicz w ważnym wstępie do książki – że najważniejsze w nich jest to, o czym Ionesco nie pisze. A mianowicie, że jako zapalony przeciwnik antysemityzmu we wszelkich jego przejawach ani razu nie wspomina, że jego matka była Żydówką. Co ukonkretnia pretensje tchórzliwego ojca, a jednocześnie rzuca zupełnie nowe, zaskakujące światło na samego autora – jedynego w swoim rodzaju filosemitę, który nie przyznawał się do swojej żydowskości. Jednak prawdziwą bombę zostawia – jak na rasowego dramatopisarza przystało – na finał. Wspomina oto o udaremnianych próbach wyjazdu z Rumunii. Jak to zatem możliwe, że ten zaciekły antyfaszysta i ukrywający swoją tożsamość poł-Żyd otrzymał latem 1942 roku (!) niemiecką wizę (!!) i opuścił Rumunię w służbie dyplomatycznej prohitlerowskiego rządu rumuńskiego (!!!) na rzecz kolaboranckiego rządu Vichy (!!!!)? Sam Ionesco pisze o okolicznościach wyjazdu: „I zdarzył się cud”. Musiał jednak temu cudowi ktoś pomoc – a mianowicie znienawidzony ojciec, z którym rzekomo (stąd uprzedni cudzysłów) zerwał wszystkie kontakty. Co nam przypomina ta – jak pisze Gondowicz – „okoliczność, której się będzie Ionesco do końca wypierał jak żaba błota”? Tak jest – pełną zakłamania absurdalną rzeczywistość dramatów, którymi Ionesco rewolucjonizował teatr