Niewierny tłumacz

Katarzyna Bieńkowska

Od tamtej pory padło, powstało i przeminęło wiele słów, jedno natomiast pozostało niezmienne: Jarniewicz, zarówno jako poeta, literaturoznawca i wykładowca akademicki oraz jako tłumacz (tu przede wszystkim), wciąż wierzy w słowo, jego sens i moc, i to nawet w obliczu najwyższego paradoksu – wyznając (przezwyciężając?) bezsens i niemoc słowa.

We wstępnym rozdziale Tłumacza między innymi Jarniewicz pisze: „Zacznę od deklaracji niewiary: nie wierzę w przekład literatury. Wiem, że to dla mnie, zajmującego się przekładem od ponad trzydziestu lat, deklaracja ryzykowna, wręcz kaskaderska, kwestionująca rację bytu moją i współtowarzyszy w fachu. Mimo wszystko powtórzę: im dłużej tłumaczę, tym głębiej jestem przekonany, że przekład to działalność z gatunku niemożliwych. Ale też im dłużej tłumaczę, tym bardziej wierzę, że podejmowanie tej niemożliwej działalności ma sens. I że ma sens tłumaczenie, ciągle na nowo, da capo, bez poczucia, że zbliżamy się do mety. Bo przekład to dyscyplina, w której nie ma mety (…). Nie twierdzę: literatura jest nieprzekładalna, a mimo to się ją przekłada. To już zbyt oczywiste. W tej książce będę mówił co innego: literatura jest nieprzekładalna, dlatego się ją przekłada”.

Powyższy fragment stanowi nie tylko przewrotne credo Jarniewicza-tłumacza, lecz także próbkę jego stylu, precyzji, wnikliwości i wirtuozerii językowej, charakterystycznych dla całego tomu szkiców, wybranych z różnych lat, publikowanych od roku 2004, ale głównie skupionych w latach nastych XXI wieku (plus kilka napisanych specjalnie do tego tomu), składających się na jego myślenie o przekładzie, języku i literaturze. Jako anglista z wykształcenia i praktyki zawodowej, tak akademickiej, jak i translatorskiej, koncentruje się on na literaturze anglojęzycznej, jest to jednak jedyne ograniczenie, poza tym zakres, zasięg, skrupulatność i rozmach jego rozważań mogą przyprawić o zawrót głowy: znajdziemy tu zarówno osobiste zwierzenia tłumacza, drobiazgowe analizy warsztatowe, estetyczne i etyczne, ba! nawet dochodzenie detektywistyczne w sprawie przekładowego plagiatu. A kunszt językowy i pisarski Jarniewicza sprawiają, że tę naukową przecież pozycję – opatrzoną przypisami, bibliografią i indeksem – czyta się z wielką przyjemnością, zaciekawieniem i zaangażowaniem. Oczywiście nie jest to książka dla każdego. Można wręcz zaryzykować twierdzenie, że tak jak istnieją writer’s writers, czyli pisarze doceniani przede wszystkim przez innych pisarzy, czy też tacy, których tylko inni pisarze (czy inny pisarz) potrafią docenić, tak Jarniewicz w tym tomie szkiców staje się translator’s writer, czyli pisarzem, którego w pełni docenić mogą jedynie ci, którzy w takim czy innym zakresie zaznali tłumackich (ulubione słowo Jarniewicza!) wyzwań, mąk, dylematów, bezradności i satysfakcji.

Książka (nie licząc wstępu i zakończenia) składa się z trzech części. W pierwszej, Pod patronatem Syzyfa, Jarniewicz pisze między innymi o wymogu (!) tłumackiej niewierności, kreatywności i bycia współautorem (równorzędnym autorem) przekładanego tekstu literackiego (zwłaszcza poetyckiego). „Dobry, silny i solidny tłumacz daruje sobie metaforyczną wierność oryginałowi i zagra muzyką polskiej składni – nie po to, by się tym samym nad autora wywyższyć, ale w imię obowiązku wobec słowa, jedynego obowiązku, od jakiego żaden tłumacz nie może się uchylić” – przekonuje. I gdzie indziej dodaje: „Tajemnicą powodzenia jest nie tyle wierność wobec oryginału, ile ucho tłumacza” oraz „Przekład i przekłamanie to nieodłączni towarzysze podróży”. Ba! posuwa się do stwierdzenia, że „jakkolwiek ryzykownie to zabrzmi (…) przekład, który z definicji bazuje na niemożliwości, jest dziedziną błędu”. Co więcej, zdarza się, że te przekłamania, błędy wręcz, stają się skrzydlatymi słowami unoszącymi i wynoszącymi przekład ponad zwyczajność  czy przeciętność (a nawet nieprzeciętność) oryginału. W ramach egzemplifikacji Jarniewicz sięga między innymi do przekładów Szekspira, Biblii (słynny błędny wielbłąd i ucho igielne), Joyce’a i Jana Kochanowskiego, przy okazji tego ostatniego pojawia się chociażby fascynujące wyzwanie, w jaki sposób wyrazić czułość w języku angielskim, który w przeciwieństwie do języka polskiego z jego deminutywną wybujałością ma bardzo ograniczony wachlarz spieszczeń i zdrobnień. Kwestia zdrobnień i ich ekwiwalentów nacechowanych emocjonalnie powraca jeszcze w innej odsłonie w związku z tłumaczeniem powieści Ronalda Firbanka Zdeptany kwiatuszek (The Flower Beneath the Foot) przez Andrzeja Sosnowskiego, poety specjalizującego się w ironicznej czułostkowości oraz z przekładami wierszy Tkaczyszyna-Dyckiego na angielski.

Jarniewicz z jednej strony bardzo przekonująco wyjaśnia absolutną konieczność posuwania się tłumacza do kłamstwa, w tym również do wymyślania doraźnie nieistniejących nigdzie indziej słów, jeśli w inny sposób nie da się wyjść z konotacyjnego impasu, z drugiej natomiast podkreśla wagę translatorskiej odpowiedzialności, zarówno jeśli chodzi o rzetelność i samodzielność pracy przekładowej, jak również wybór tłumaczonych i rozpowszechnianych utworów – zwłaszcza w przypadku tłumaczy poezji, którzy stają się niejako jej ambasadorami w swoim kraju i w języku, na który tłumaczą.

W drugiej części książki zatytułowanej Po obu stronach lustra Jarniewicz jeszcze głębiej drąży kwestie kreatywności tłumacza i współautorstwa przekładanego dzieła. Analizuje przekłady autorów anglojęzycznych na polski; poetyckie przekłady i omówienia Stanisława Barańczaka i Piotra Sommera, którzy dali polszczyźnie, na przykład, dwóch całkiem innych Seamusów Heaneyów („klasycystę” i „barbarzyńcę”); kilka różnych przekładów Jądra ciemności Conrada, w tym jedno na język obrazkowy (komiksowy) autorstwa Catherine Anyango, Davida Zane’a Mairowitza i, w polskim wydaniu, Magdaleny Heydel, a także jedno pod innym tytułem: Serce – nie jądro – ciemności (w wersji Jacka Dukaja). W tej części Jarniewicz omawia także brawurowe przekłady wysoce nieprzekładalnych poetyckich tekstów Boba Dylana, dokonane przez Filipa Łobodzińskiego, powieść Angeli Carter w kongenialnym w swej niewierności tłumaczeniu Aleksandry Ambros, a także, żeby tytułowi stało się zadość, kolejne przekłady Alicji w Krainie Czarów, ze szczególnym uwzględnieniem tego najbardziej kreatywnego i niewiernego, autorstwa Grzegorza Wasowskiego.

Jarniewicz o wszystkich przekładach pisze z taką pasją i fachowością, że miałoby się ochotę natychmiast sięgać po przywoływane dzieła, żeby na własną rękę dalej śledzić wszystkie wskazane tropy i pułapki językowe. Niżej podpisana czuje się zachęcona zwłaszcza do lektury Perypetii Alicji na Czarytorium Wasowskiego. Sama wychowałam się na Alicji… w przekładzie Marianowicza, córce czytałam z kolei wypożyczoną z biblioteki Alicję… Stillera i chwilami miałam poczucie, że to zupełnie inna książka! Książka Carrolla, bodaj jak żadna inna, zanurza nie tylko zwykłego czytelnika, lecz przede wszystkim tłumacza w świecie czarów, a w rezultacie umożliwia mu najdobitniejsze wykazanie, czym tak naprawdę jest przekład i kim jest tłumacz, czyli równorzędnym autorem właśnie. Jarniewicz, za Wasowskim, zestawia opowieść z Beatlesami i pobudzającą atmosferą lat sześćdziesiątych, a rozdział o Alicji… (i tłumaczu w krainie czarów) zamyka takim podsumowaniem: „Poczucie wolności, którą ta literatura uosabiała, leży u podłoża wyrosłego z wieloletniej fascynacji pomysłu na spotkanie tłumacza z Alicją i Alicją: na przekład tak tej twórczości oddany, że aż niewierny”.

Trzecia część książki, Jak poeci polscy mówią po angielsku, odwraca perspektywę – tu Jarniewicz analizuje wyzwania związane z przekładaniem polskiej poezji na angielski, szkicuje pouczającą historię recepcji „wiersza wschodnioeuropejskiego” na Zachodzie, z mistyfikacjami – czyli napisaniem wierszy „wschodnioeuropejskich”, rzekomo tłumaczonych, przez angielskiego poetę – włącznie, a także przedstawia problemy przekładowe dotyczące m.in. poezji Herberta, Różewicza, Tkaczyszyna-Dyckiego i Wioletty Grzegorzewskiej.

Książka Jerzego Jarniewicza jest nie tylko ciekawa, lecz także ważna z tego powodu, że podkreśla znaczenie roli tłumacza, która wciąż jest w Polsce niedoceniana. W wielu krajach, wiem na pewno, że we Francji, nazwisko tłumacza umieszcza się na okładce obok nazwiska autora oryginału. Tam oczywiste jest, że tłumacz to drugi autor książki, w Polsce wciąż jest on schowany gdzieś w środku i uznawany za mniej istotnego, zbędnego, tak jakby książka przetłumaczyła się sama. Chwała Jarniewiczowi za trud wydobycia tłumacza z wydawniczo- -czytelniczego cienia!

Chociaż zasadnicze trzy części książki pisane są z naukową analitycznością i precyzją, we wstępie i zakończeniu autor pozwala sobie na bardziej intymne wyznania, zatem i ja poczynię na koniec pewne wyznanie. On jest co prawda tłumaczem przede wszystkim poezji, ja przekładam głównie prozę i czuję się raczej rzemieślnikiem, nie poetą przekładu, a jednak – jak się okazuje – między tłumaczami działa pewna magia (tak jak między tłumaczem a przekładanym tekstem, następnie między przekładem a czytelnikiem). Otóż Jarniewicz, zdradzając swoje upodobanie do tłumaczenia nocą, przywołuje dwa nagrania towarzyszące mu przy pisaniu: The Melody at Night, with You Keitha Jarretta oraz Night and the City Charliego Hadena. Tak się złożyło, że ja z kolei dostałam tę właśnie płytę Jarretta oraz płytę Hadena Nocturne od amerykańskiego pisarza Steve’a Yarbrough i też zdarzało mi się tłumaczyć (słuchając) nocą. Więc może tłumaczenie ma jeszcze głębszy sens, którego żaden tłumacz nie przetłumaczy…